niedziela, 7 czerwca 2009

NIECIEKAWA HISTORIA

Do autobusu wsiadł starszy mężczyzna. Trasa jak trasa, pasażerowie jak pasażerowie. Coby przyglądał się ludziom z takim samym biernym zainteresowaniem jak zawsze. Smętni i zamyśleni, broniący swej prywatności, bez jakiejkolwiek ochoty bratania się z nieznajomymi czy przed podjęciem dialogu lub zamanifestowaniem międzyludzkich więzi, jakby było to przejawem czegoś głupiego. Niewinne zaczepki zbywają milczeniem. I tylko starszym paniom przechowanym z całkiem innej epoki udaje się czasami coś zmienić ciepłym uśmiechem, sprawić, że młody człowiek złamie się i odpowie podobnym ciepłem. Ale to już odległe echo innej kultury, będącej tylko wspomnieniem.

Tak więc do autobusu wsiadł starszy mężczyzna. Zakręcił się rutynowo koło kasownika i zatrzymał się w pobliżu wejścia. Jak to zwykle bywa rozejrzał się dookoła i natrafił wzrokiem na dziewczynę która stała tuż obok, w odległości zaledwie jednego metra. Spojrzał i… no właśnie, tu się zaczyna ta historia, zresztą niespecjalnie ciekawa. Oczy starca zapłonęły zielonym światłem jak oczy kota w które w środku nocy zagląda samochodowy reflektor. I jego wzrok znieruchomiał. I tak już pozostał.
Patrzył. I to jak patrzył. Wbił się wzrokiem w profil dziewczyny i patrzenie to stało się dla niego olbrzymim wysiłkiem bo pobladł nieco a przez pomarszczoną skórę zaczęły się przebijać kropelki zimnego potu. Był w tym spojrzeniu jakiś wielki strach i jeszcze większy żal, a nieruchomość tego spojrzenia była tak doskonała jakby w tej jednej chwili zakończyła się życiowa droga patrzącego, jakby przeszedł przez niewidzialną bramę do innego wymiaru, jakby brama ta wyrosła przed nim niespodziewanie i była czymś nieodwracalnym. Patrzył, wszyscy patrzyli wraz z nim, zafascynowani siłą i magiczną aurą jego spojrzenia. Coby też patrzył. Na przemian, to na niego, to na dziewczynę, to po sobie nawzajem by upewnić się czy to aby nie seans zbiorowej hipnozy. Bo może była to hipnoza… A dziewczyna była młodziutka i ładna, niewysoka. Smukła szyja podtrzymywała kształtna głowę, dzieło dłuta wytrawnego mistrza. Spod upiętych włosów wymykała się niesforna, postrzępiona grzywka. Potem już tylko drobny nosek, drobne usta z drobnymi perełkami zębów, drobna bródka i kilka innych drobnych szczególików. Bluzka zaledwie uwidoczniała wypukłości dziewczęcej sylwetki. Można powiedzieć, jeszcze niemal dziecko. Uroda spokojna, nie rzucająca się w oczy, nikt by nie poświęcił jej szczególnej uwagi, gdyby nie naprowadzający wzrok starego. Zakochał się od pierwszego spojrzenia? Bzdura, mogłoby się to przydarzyć innym, młodym i mniej odpornym na pułapki jakie zastawia życie, ale nie jemu. Ludzie po sześćdziesiątce mają serca i głowy stwardniałe, odporne na takie uderzenia. I nigdy tak od razu, z marszu, jak uderzenie gromu. To nie to…
Stary patrzył. Patrzyli i inni. Czuła na sobie ciężar tych spojrzeń, musiała odczuć. Było więcej niż pewne że drapały ja w szyję powodując nieznośne swędzenie. Lecz nie drgnęła nawet w obliczu milczącej i zarazem krzykliwej agresywności mężczyzny. Sterroryzowana, sparaliżowana niepewnością i gubiąca się w domysłach. Cóż on mógł widzieć w niej takiego, czego nie widzieli inni, przypadkowi świadkowie. Coby jeszcze nigdy nie widział spojrzenia tak bardzo przesączonego treścią, tak wilgotnego jak świeżo wyłuskane kasztany. Raz tylko, jeden raz zerknęła w bok by zobaczyć czyj to wzrok, lecz ujrzawszy człowieka starego i brzydkiego, pozbyła się dalszej ciekawości. Przeniosła swój wzrok za okno. I tak już pozostali, jak dwa kamienne nieruchome posagi w atmosferze gęstej od ładunków elektrycznych, których nadmiar odczuwali w autobusie wszyscy.
W końcu nie wytrzymała, choć możliwe jest również , że dotarła do swojego przystanku. Energicznie szarpnęła się w kierunku otwartych drzwi i zniknęła za nimi. Jak w panicznej ucieczce. A twarz starego ani drgnęła, wpatrywał się dalej w ten sam punkt w którym nie było już dla niego żadnego oparcia. Znów Coby doznał nierealnego skojarzenia, że ten facet nie żyje, że to spotkanie zabiło go jak uderzenie pioruna. Lecz po chwili posąg drgnął, zadrżały naciągnięte na szyi żyły, oczy zwarły się w wąską kreskę i ze zwinnością kota, w ostatniej chwili wskoczył pomiędzy drzwi, zamykające się siłą pneumatycznych ramion.
Spojrzenia pasażerów zgodnie przeniosły się za okno autobusu, jak spojrzenia kibiców śledzących lot piłki. Widzieli jeszcze jak stary stał i patrzył za odchodzącą , jak wyłuskał z kieszeni paczkę papierosów, jak prawdopodobnie szukał dalej zapalniczki… i zniknął z ekranu. Autobus dogonił idąca i sprawił ze jeszcze przez chwilę czuła na sobie liczne spojrzenia, które kazały jej śnić dalej ten dziwny sen, który już chciała przebudzić. Ludzie patrzyli, Coby też patrzył z nadzieją, że główna scena ulicznego teatru jeszcze ożyje, że nakarmi nachalną i plebejską ciekawość widzów, lecz najbliższy zakręt sprawił, że kurtyna sięgnęła sceny.
Krótka historia, prawda? Nawet chyba nieciekawa.

Krótka historia i smutna, bo Cobyemu zapadły w pamięć oczy starego, smutne oczy obitego psa, zmuszonego do lizania ropiejących ran. Nieciekawa, bo życie próbowało pozbawić ją pointy. Trochę nudna, no bo cóż u diabła się wydarzyło? Tylko, że historii takich jak ta, które pozostawiają ślad w pamięci, Coby nie lubił pozostawiać bez zakończenia. I zbuntował się, nie tyle on co raczej jego podświadomość, bo bezwiednie wysiadł na kolejnym przystanku, w połowie swojej trasy i poszedł z powrotem, nie zastanawiając się zbytnio po co to robi. Jego ciekawość nie tolerowała braku zakończenia. Dziwne, znaczyło to, że i on dostał rykoszetem po głowie, choć nie tak mocno jak stary. Szedł i klął głośno, bo diabli nadali te głupie pomysły retuszowania tego co nie dopracował los. Miał coś ważnego do załatwienia, był umówiony na konkretną godzinę a tu masz…Nieciekawa historia? To czemu trzy, aż trzy osoby wysiadły przed czasem z autobusu, a wiele innych osób gapi się w tylna szybę w nadziei że cokolwiek zobaczą, nie bardzo wiedząc co… Nieciekawa historia? I w głowie Cobyego nagle pojawił się szaleńczy, wariacki pomysł, że jeśli ta historia była dziełem leniwego reżysera, to być może jemu się uda naprawić fuszerkę, może właśnie on ją dopowie. Coby czasem lubił się bawić w Pana Boga, choć zawsze z kiepskim skutkiem, to pewne…
Przeszedł na druga stronę ulicy, zawędrował na skwerek pyszniący się bujną zielenią, przysiadł na obdrapanej z farby ławce. Błoga cisza i spokój, nawet dzieci nie wydeptywały alejek i psy nie szczekały. Przypomniał sobie wiosenny smak parku, niestety zapomniany od jakiegoś czasu. Parszywe to życie, pomyślał, zagoni nas kiedyś na śmierć, nawet na pewno, dobrze że czasami trafiamy na taką ławeczkę jak do punktu ratunkowego. Tak pomyślał, tak właśnie pomyślał zdesperowany Coby, przymknąwszy na chwilę oczy w ciepłych wiosennych promieniach słońca.
Dziewczyna nadeszła dość szybko, prawie przyfrunęła, tak lekki i wdzięczny miała krok, tyle gracji w każdym ruchu. Coby widział jak ogląda się niespokojnie, jak zatrzymuje się za rogiem, jak zerka zza winkla. Widać było po jej nerwowości, że dostrzega starego. Trudno się dziwić płochliwemu dziewczęciu, musiał napędzić jej potężnego stracha. Przeskoczyła przez jezdnię na ten sam skwerek i zniknęła w końcu alejki zanim stary się pojawił. A pojawił się po pewnym czasie, człapał powoli, nie do końca przekonany po co za nią idzie, prowadzony siłą woli jak siłą rozpędu koła zamachowego. Rozejrzał się bezradnie, stwierdziwszy że zginęła mu z oczu, wgniótł w chodnik peta czubkiem buta, w końcu dał za wygraną. Nie czynił najmniejszych prób odnalezienia kierunku w którym podążyła. Może natknął się wcześniej z daleka na jej przerażone spojrzenie i nieco oprzytomniał, może zrobiło mu się jej żal. Spuścił głowę, wsadził ręce do kieszeni, i biernie już poszedł dalej nie rozglądając się już więcej. Nieciekawa historia…
A Coby podniósł się i poszedł za nim. Też bezwiednie. I sprawił, że stary z myśliwego zmienił się w zwierzynę. Coby nie wiedział po co to robi, szedł bez przekonania i zapewne wróciłby na najbliższy przystanek, gdyby na ich drodze nie stanęła jakaś obskurna tania restauracyjka. Zwykła knajpa, tani wyszynk trzeciej kategorii z szemraną klientela i gęstą od dymu atmosfera, kuszącą zapachem kapusty, gorzały i przesmażanej cebuli. Zapach ten wydostawał się przez uchylone okno, uderzył od tyłu przechodzącego starca, zatrzymał go w ruchu. Mężczyzna obejrzał się, zobaczył szyld i zawrócił. Musiał być jeszcze mocno oszołomiony bo po omacku woadł w otwarte drzwi roztrącając dwóch podpitych osiłków, nieświadom skutków, jakie ten gest mógł nieść za sobą. Coby z daleka dosłyszał wiązankę wyrazów mocnych i treściwych, ale na szczęście na tym się skończyło. I Coby podążył za nim.
Gdy wszedł do środka, stary przechylał sennym powolnym ruchem, jak w hipnozie, kieliszek czystej, potem zawiesił ciężar ciała na opartych łokciach i znowu znieruchomiał. Pozostał tak zaklęty w kamień. Ech, ta historia, nudna… nudna i banalna.
Coby pokazał barmance dwa palce, ten gest cudownie jej znany. Nie , nie taki w kształcie litery V, tylko jak dwójka. Tu nie było miejsca na politykę, tu pchało się między ludzi życie konkretne i czarnobiałe. Z czernią wyraźną i nie wypłowiałą. Niemal soczystą. I wskazał, żeby nie było wątpliwości, na siebie i siedzącego obok milczącego starca, którego wzrok lizał blat, pozostawiając na nim mokre ślady. Postawiła setkę przed Cobym i setkę przed starym, rutynowo i beznamiętnie, bo nie była tu po to by o cokolwiek pytać i czemukolwiek się dziwić tylko po to, żeby pomagać nieszczęśnikom, żeby podlewać kiełkujące w nich ziarenka uczuć.
Stary też nie miał zamiaru się niczemu dziwić, zapewne nie od razu dostrzegł szkło które się przed nim pojawiło. Gapił się w nie przez jakiś czas jak w szklaną kulę. Pełne szkło było jak pryzmat, spojrzenie starca wchodziło w nie, łamało swój kat i docierało tam, dokąd Coby nie był w stanie nadążyć, ale wiedział że jest to ten sam wzrok jakim stary wcześniej patrzył na dziewczynę. Niemal taki sam…
Coby poczekał na niego z uniesionym szkłem do czasu aż uniósł głowę a barmanka wystawiła Cobyego skinieniem głowy. Stary ustawił go w polu rażenia swych oczu, tej załzawionej dwururki, lecz dalej nie było wiadomo czy wciąż tylko patrzy czy już widzi. Coby skinął mu głową, lecz spojrzenie starego przeszło przez niego i waliło z całą siłą prosto w ścianę, że niemal drżało szkło ustawione na półkach. I Coby też zadrżał. Tylko barmanka, kobieta rumiana i korpulentna nie reagowała nic a nic. Takich gości jak ten, ze szklanymi nic nie widzącymi oczami miała tu co dzień na kopy. Jedni płakali, inni wyznawali jej miłość, tłukli szkło i śpiewali, a ona potrafiła przetrwać wszystkie odmiany czerwieni i czerni, dzień po dniu, przez długie lata. Musiała być z twardego tworzywa, bo tego wymagał jej zawód.
Spojrzenie starego nagle ożyło. Oderwał się wreszcie od swoich myśli i dostrzegł mężczyznę, który do niego przypijał. Potem dostrzegł stojące przed nim szkło i wziął je do ręki. Skinął głową. Usterka w jego umyśle została usunięta, zacięcie ustąpiło, nadrabiał z opóźnieniem zaniedbania, też skinął głową.
- Wypijmy – powiedział Coby, którego zaczęła opuszczać pewność siebie w obliczu surowego spojrzenia które potrafiło rozbierać na czynniki pierwsze. Stary podniósł szkło, pokiwał głową. Za co, zapytał…
- Za przeszłość – usłyszał – za przeszłość , mój stary, która czasami puka do nas wtedy, kiedy się jej najmniej spodziewamy.
Przez kilka długich chwil stary tylko się gapił, trawił to co usłyszał. Może myślał, że wchodzi w układy z diabłem, że te kroki które go tu przywiodły to diabelskie kroki. Albo że niekoniecznie to musi być zamieszany w to diabeł, może to nawet anioł odwiedza go na starość by wynagrodzić utracony czas. Coby przechylił swój kieliszek, od razu całą zawartość, zgasił na swojej twarzy deprymujący uśmiech, który już nie był uśmiechem Sfinksa. Gdy wstawał, gdy oddalał się w kierunku wyjścia, stary jeszcze siedział w bezruchu nad pełnym szkłem, widać było mu dziś sądzone zamieniać się w posąg.
Coby wyszedł, zostawiając go sam na sam z myślami. Uznał swoją misję za zakończoną.
Mógłby wprawdzie zrobić to co zamierzał, mógłby postawić staremu jeszcze jedną wódkę, poczekać aż jego niespokojne myśli zmienia się w wylewność i szczerość i zapytać go… zapytać jaka była tamta kobieta. Jaka była siła tamtego uczucia, ze działa jeszcze po latach, że jego replika paraliżuje i poraża. Zapytać o to i o coś jeszcze i wziąć na siebie cały ten ciężar jakiego stary chciałby się pozbyć. Mógłby nawet dopisać wymarzona pointę do tej nudnej przecież historii. Ale nie zrobił tego. Postanowił, że najlepszą pointą będzie ta jedna wódka, że niedopowiedziane historie są jednak ciekawsze. Bo przecież… stary mógł mu opowiedzieć coś zupełnie banalnego. Banalnego jak… jak… jak miłość. Coś co przyniosłoby staremu ulgę, ale Cobyemu rozczarowanie. Czy potrafimy wczuwać się w czyjeś uczucia? Chyba nie, uczucia opowiedziane cudzymi ustami nie zawsze do nas trafiają. A opowiadać sercem nie potrafimy. Bo wychodzi nieciekawa historia, taka jak ta.
Niech stary przełknie to wspomnienie sam. I niech popije. Tak jest łatwiej…

1 komentarz:

Fotografie fotofanki - magda.h-m pisze...

najlepsze jakie przeczytałam...