niedziela, 13 września 2009

Dwieście


Witaj, Coby. Jestem lekarzem, mechanikiem od psychiki - przedstawił się - masz chwilkę czasu?Wszedł do mieszkania, nie czekając na odpowiedź, jak policjant z najczarniejszych kryminałów. I Coby wiedział, że już go nie polubi. Ale nie wyprosił go, nie zapytał o nic. Obaj usiedli, Coby taktycznie na tle jasnego okna, jakby z góry zakładał, że musi kryć przed przybyłym swoje oczy. Przybysz przedstawił się, doktor Takitoataki, bąknął niewyraźnie, po czym rozłożył jakieś papiery. Jestem tu, by Ci pomóc, Coby, mam sygnały, że nie wszystko u Ciebie w porządku.- Co pan ma? - spytał Coby z niedowierzaniem i lekkim rozbawieniem. Ciekawość zaczęła dominować.Doktor T. pochylił się ku niemu, swoim słowom nadal ton cichy i spokojny, pragnął widocznie stać się zaufanym powiernikiem.- Niecały rok temu... - przerzucił parę kartek, szukając czegoś - wracałeś do kraju, po dłuższej nieobecności. Już wtedy pokazały się symptony, że tak to nazwę, choroby... zabierałeś na drogę 99 wierszy. Ale wtedy to nie był jeszcze stan dający powody do niepokoju, sam sobie poradziłeś. Zrobiłeś przerwę, bardzo wskazaną, bardzo, nawet nie wiesz jak bardzo się przydała. Ale dziś... mam tu Coby czarno na białym, że choroba ma już mocno zaawansowany przebieg, na tyle, że powinno sie coś zrobić, zanim będzie za późno. Licznik nie kłamie, spójrz... - ale ponieważ Coby nie bardzo się kwapił, przyglądając mu się z lekkim rozbawieniem, dodał mocno przejęty - 199, liczby nie kłamią, 199 wierszy w Twoim zbiorze, stan praktycznie wymagający już hospitalizacji. Nie powinniśmy tego lekceważyć, bo to ten najgorszy wirus, poezja romantyczna, to on właśnie robi największe spustoszenie w psychice.- A co konkretnie? - spytał Coby- Oderwanie od rzeczywistości. Niesie to ze sobą opłakane skutki zagubienia się, nieprzystosowania do brutalnej rzeczywistości, wyalienowania. Zresztą te objawy istniały od początku, sam je opisujesz, Coby.. gdzieś tu miałem... o, zobacz fragment podsumowującego wpisu po pierwszym roku: "... Zapewne tylko kilka osób pamięta, że przez pierwsze tygodnie Coby był aniołem, ale pewnego dnia Rada Aniołów odebrała mu skrzydła. Za wysoko latał, nie słuchał przestróg. A jego nagie ciało wypełniało obraz tła. Rada Aniołów wydała wyrok, Coby został strącony, teraz się błąka i próbuje się dostosować do planety, na której wylądował...". Coraz trudniej będzie Ci się przystosować Coby, bez naszej pomocy coraz trudniej...Poradzę sobie, zamruczał pod nosem Coby, ale już się nie uśmiechał, minę miał mniej pewną. Poradzę sobie, nawet jeśli nie jest idealnie. Kiedyś się nauczę żyć.. nie tylko ja mam z tym problemy. A co, jeśli mogę zapytać, zaleca Pan jako terapię, co powinienem robić? Widać było że doktor T. poczuł się doceniony, dowartościowany tym pytaniem, ożywił się, gestykulacja towarzysząca słowom nabrała dynamiki.- Trzeba cię przywrócić rzeczywistości, nie możesz bujać w obłokach na tych swoich, pożal sie Boże, oklapłych skrzydłach, nie możesz udawać, że świata nie ma. Zapisz się do jakiejś partii politycznej, nie krzyw się, to bolesne ale skuteczne, zacznij pić, zdradzać żonę, posmakuj normalnych problemów dnia codziennego, zamiast błaznować. Wpędź się w jakieś długi... o, albo pomyślałem jeszcze o czymś, wydaj tomik ze swoimi wierszami, to może być skuteczne, bo nikt go zapewne nie kupi, to by ci mogło pomóc. A tak, to i Ty się męczysz i innymi manipulujesz, nie śmiej się... ktoś powiedział, że dar pisania wierszy to klucz do ludzkich serc. Jeśli się nauczysz otwierać ludzkie serca to kto wie, co z tego będzie, na pewno nic dobrego. tak, taaak...- To prawda, udało mi się otworzyć kilka serc, ale tylko kilka. Podobno nawet wycisnąłem kilka łez, ale też tylko kilka. Niska szkodliwość, nie ma się czego bać.Doktor T. bezradnie rozłożył ręce. Hospitalizacja to ostateczność, na razie apeluję do Ciebie o ścisłą poetycką dietę, przy odrobinie silnej woli możesz sam z tego wyjść, jest jeszcze szansa. Ale zostawiam to już w Twoich rękach. I pamiętaj, od numeru 200 zacznie się już stan krytyczny, niemal powolne samobójstwo. Nie lekceważ tego.I wyszedł, podniecony, oburzony, wzburzony... Lekarzu, lecz się sam, pomyślał Coby. Jeszcze się nauczę żyć... Coby się zatrzymał, o właśnie...Wysunął klawiaturę i z drżeniem rąk nałogowca wstukał: 200. Obok dopisał: jeszcze się nauczę żyć... lecz zanim palce rozpoczęły swój dalszy taniec, pomyślał jeszcze, że w gruncie rzeczy ten facet miał trochę racji. Nałóg to nałóg.

niedziela, 6 września 2009

Ocalić od zapomnienia

Cofam się pamięcią do tych dni sprzed roku. Butny Gruzin obudził śpiącego wielkiego niedźwiedzia, rozpętało sie piekło. Mieszkałem w Tbilisi, w miejscu o tyle niewygodnym, że w sąsiedztwie samych najważniejszych instytucji. Po 8 sierpnia małe, niemal prowincjonalne uliczki Tbilisi opustoszały, tylko we wszystkich sklepikach rozkręcone na cały regulator głośniki radiowe informowały o bieżącej sytuacji. Na obiekty strategiczne wokół miasta spadają rosyjskie bomby, trwa sukcesywna ewakuacja wszystkich Polaków do Armenii, gdzie przylatują po nich samoloty. Dociera informacja, że wkrótce celem dla bombowców stanie się dzielnica w której przebywam, instytucje rządowe, Parlament... i wieża telewizyjna, stojąca na wzgórzu Mtsminde, u stóp której mieszkam, na którą patrzę każdego dnia z okna po przebudzeniu. Krytycznego dnia władze zarządzają ewakuację swoich urzędów, ale wieczorem ją odwołują. Nasłuchujemy każdego szumu silników, każdego samolotu, czy to już... polski ksiądz mieszkający w Gori potwierdza nam przez telefon, że Rosjanie już są w okolicach stolicy. Wiadomości sprzeczne, nie wszystkie sprawdzone. Ambasada polska gotowa do ewakuacji, wyewakuowała już wszystkich, którzy zgłosili gotowość, nie tylko naszych rodaków, teraz czas na nią. Przyglądam się rodakom, którzy korzystaja z możliwości ewakuacji, czy to na pewno Polacy, nie poznaję ich. Tacy cisi, pokorni, nikt nie zgłasza żadnych pretensji, każdy jest wdzięczny... po kilku dniach wszyscy mailują, dziękują... gdybyśmy zawsze tacy byli. Ale wtedy Coby też czuje spacerującą po plecach wielką niepewność, nie powinno się budzić śpiącego niedźwiedzia, nikt jeszcze nie wie co to oznacza...
Zaglądam teraz na blog, jak to wyglądało u Coobusa. Cisza. Tylko tamten wiersz, jak krzyk rozpaczy, tylko potem wpis, świadczący o tym jak bardzo życie uczy nas czasem pokory. Nie były to dni dobre do pisania, nie pora na to. Zacytuję ten wpis z 14 sierpnia:


"Coby miał sen, z tych męczących, koszmarnych snów. śniły mu się samoloty. śniło mu się, że leżał w nocy w łóżku i nasłuchiwał w ciszy, w przeraźliwej tym razem ciszy, czy nie pojawia się groźny pomruk , rodzący się z początku niewinnie, jak ledwo słyszalny oddech. śniło mu się, że rano się goli i słyszy ten rosnący pomruk, biegnie do kuchni i... ulga, to tylko czajnik kończy swą poranna służbę. śniło mu się, że za oknem zawibrowało niebo, ale to tylko klimatyzator okazywał swoje zmęczenie głosniejszą pracą. śniło mu się, że wreszcie groźny, nasilający sie pomruk zagościł pod wieczór na niebie, że biegnie na balkon i patrzy w niebo... pomruk głośny, ciężki... widzi siebie na tym balkonie, rozgląda się, samolotów nie widać, za to na wszystkich balkonach wokół i we wszystkich oknach widać ludzi śledzących z niepokojem stalowe niebo, jak widzowie w loży teatru... A potem się obudził, prześnił ten sen, choć nie wie, czy tak naprawde do końca... Prześnil, i odetchnął, i postanowił pozbyć się tego snu, zapomnieć o nim, wymazać go ze swojej pamięci i nie wracać już do niego. i wtedy przypomniał mu się wielki mistrz Konstanty, który pisał magiczne strofy dla swojej Natalii, pięknej kobiety gruzińskiego pochodzenia, przypomniała mu się matka leśniczego, która stanęła w drzwiach lesniczówki Pranie, zalękniona, ze swym chmurnym obliczem... Zatroskana, zatroskana, cała w cieniach od zgryzoty. Mówi: "Znowu proszę pana, słychać w chmurach samoloty. Ja się, proszę pana, nie znam, ale to wielka maszyna. Ja wiem, ze to nic, a jednak groźny czas się przypomina."...
podobno uczymy się całe życie, Coby uczy się powtarzać na nowo słowa ocalonych od zapomnienia pieśni. Sny często wracają, ale ten prześni się do końca. Coby w to wierzy. " . 

/29 dni temu, 12:34 (8 sierpnia)

***

Ławeczki Cobyego

Jak to jest z tą ławeczką – spytał przyjaciel – z tą twoją ławeczką, Coby. Jak to jest?
Coby wzruszył ramionami, a gest ten oznaczał, że to nic, nic wielkiego. Mam kilka ławeczek, odpowiedział. Ale po co, usłyszał, co to za historia, po co ci one? Więc popatrzył na sąsiada swoim odległym spojrzeniem i zbierał myśli. I uśmiechał się. Po co? Siadam i patrzę, z nich dużo widać. Ale co, co takiego z nich widać? Uśmiech Cobyego stężał, myśli natrafiły na jakieś obrazy z przeszłości, wzrok znieruchomiał. Na przykład widzę z nich Niebieskie Góry, powiedział.  

Nie miał chęci wdawać się w dyskusję, nie powiedział, że to on wymyślił ławeczkę, bo zabrzmiałoby to zbyt idiotycznie. Wymyślił ją nie dla siebie. Wymyślił dla Oksanki, kiedyś tam przed laty, jeszcze w innej bajce, w innej krainie. Kraina niezbyt odległa, po prostu jedna ze stolic za wschodnią granicą, gdzie los rzucił Cobyego, a Oksanka pracowała tam jako tłumaczka. Była dziwnym zjawiskiem. Przede wszystkim była przewodniczką po stolicy i zawód ten miała we krwi. Lubiła oprowadzać, opowiadać. A Coby lubił zwiedzać. I tak się zaczęło. Gdy zaproponowała, ze okaże przebywającym tam Polakom miasto, chętnych nie brakowało, a Coby zawsze się zgłaszał, chciał poznawać wszystko. Więc przy każdej kolejnej wycieczce informowała go gdzie i kiedy, a po pewnym czasie zabierała go już w wiele miejsc, gdzie jeździła prywatnie, tak jakby pomijanie Cobyego było czymś niepoprawnym. Tak oto Coby zaprzyjaźnił się z Oksanką, poznał jej rodzinę, przyjaciół, miejsca które odwiedzała. Była jednym z najlepszych kumpli, jakich w życiu poznał. Śmiesznie brzmi, to prawda, ale tak było. Tylko na początku Cobyemu chodziło po głowie, czy nie zdyskontować sytuacji i tych wspólnych, częstych spotkań, i nie sprawdzić jak to robią ogniste dziewczyny ze wschodu, zresztą śliczne. Ale Oksanka była zakochana, niemal szaleńczo, miłością szaloną. Bo Oksanka cała była szalona. Coby często słyszał z jej ust „moja kochana Natasza”, „jak ci przedstawię Nataszkę, zobaczysz jaka śliczna i cudowna” i podobne przykłady uwielbienia. Oksanka miała swoją Nataszę. Pewnego dnia zawiozła do niej Cobyego, i ta śliczna ognistowłosa dziewczyna pozostanie już na zawsze w jego pamięci. Nieziemska uroda. I tak oto Oksanka pozostała dla Cobyego tylko wspaniałą kumpelą, pogodził się z tym spokojnie i bez bólu.
A co z tą ławeczką? Jak już wiadomo, Oksanka była szalona, brała życie w szalonym tempie, jeszcze nigdy Coby nie spotkał kogoś tak zakręconego, z takim entuzjazmem i radością życia, kto zamiast chodzić tak szybko biegał. Z trudem za nią nadążał. I po pewnym czasie wymyślił dla niej ławeczkę. Gdy przelatywali gdzieś w zawrotnym tempie przez miasto, a na drodze pojawiała się ławka, Coby łapał za rękaw Oksankę i siłą sadzał na ławce. Wyrywała się, broniła, kłóciła, ale Coby był jak surowy lekarz. Posiedź przez chwilę, bez słowa bez ruchu, policz do trzydziestu… Nie pozwalał jej wstać. Jeśli nie zwolnisz tempa życia, choćby w tak dziwnej formie, długo nie pożyjesz. To dla Ciebie forma samoobrony, uzdrawiania. Więc ulegała, siadała, po chwili goniła dalej. Zawsze pełna entuzjazmu, pomysłów, swoją drogą zawsze głodna i zawsze bez grosza. Taka natura.
Coby wyjechał, powrócił do kraju. I wkrótce przekonał się, że tryb życia zrobił z niego takiego samego pędziwiatra, ze już nie potrafił wolno chodzić, tylko poddawał się żywiołowi, który go popychał, przewracał… i nadszedł ten dzień, który nadejść musiał, kiedy Coby powiedział do siebie: jeśli chcesz jeszcze trochę pożyć szalony człowieku, wiesz co masz zrobić. I tak, w trakcie narzuconej sobie ławeczkowej kuracji, pośród wielu przypadkowych ławeczek, wyłoniły się te ulubione.

A Niebieskie Góry? Kiedyś Oksanka zaprosiła Cobyego na wycieczkę za miasto, gdzie odwiedzała na daczy swojego ojca. Pojedź ze mną, prosiła, tam jest cudownie, piękne jezioro, zobaczysz bajkowe Niebieskie Góry. Więc pojechał, a podróż była jedną z przygód życia Cobyego. Pojechali „elektryczką”, reliktem z innego świata, dwadzieścia kilometrów pokonali w dwie godziny. Kolejka na każdej stacji robiła długie przerwy. Ludzie jedli, pili, matki przewijały dzieci, ktoś grał na harmonii, ktoś się dowiedział że Coby jest z Polski i momentalnie zebrało się wokół niego grono nowopoznanych przyjaciół, częstujących go mętnym samogonem. Ale przeżył. Coby zawsze kochał twórczość Jerofiejewa, a tego dnia czuł się tak, jakby znalazł się na opisanej przez niego trasie Moskwa-Pietuszki. W krainie ludzi szczęśliwych, szczęśliwych inaczej. Poczuł się nawet tak, jakby zawsze mieszkał w tej bajce. A gdy dotarli do stacji docelowej, poszli jeszcze jakiś czas przez pola i łąki. I nagle Oksanka chwyciła go za rękę i wskazała przed siebie. Spójrz, krzyknęła w zachwycie, Niebieskie Góry, czy nie śliczne… Coby długo wpatrywał się we wskazany punkt. Na horyzoncie, w mętnym, niemal szarym od jakiejś zadymionej mgły miejscu, dostrzegł coś jak hałdy kopalniane, ciemne, bure bez uroku, wręcz przygnębiające. Wznosiły się ponad linią pól, nawet nie wysoko. Widok smutny i zniechęcający. Usiadł przy drodze i patrzył, ale więcej zerkał na szczęśliwą, pełną radości życia i entuzjazmu Oksankę, na jej szczęśliwą minę. Piękne, prawda, widzisz jakie niebieskie… dopytywała. Wpatrywał się w to bure nieszczęście, w ten kolor, który nie był żadnym kolorem, aż uwierzył, ze jest to kolor niebieski. Chyba wtedy pokochał jej entuzjazm, wtedy jej pozazdrościł, być może wtedy właśnie szare życie i dla niego nabrało barw. Piękne, odpowiedział…piękne, takie niebieskie…
I teraz , gdy zdradził sąsiadowi co można dostrzec z takiej ławeczki, na pewno nie kłamał. Teraz już umiał zobaczyć wszystko. Oksanka nauczyła go widzieć niebieskie góry. A opisywać je, uczył się już sam.