to już chyba zmęczenie
nie odróżniam wschodów od zachodów
zbieram stopami drobinki czasu
marzę o narodzinach kolejnych marzeń
schodzę w ogrody d'aranjuez
puls głodnego serca uderza falą
nie wszystko rozmywa
teraz już wiem
jest jasnobłękitne zadaszenie świata
jest też purpurowe piekło szczelin
przekłamane rachunki sumienia
pozorna lekkość bytu na skrzydłach
obolałych od ciężaru
może to naprawdę zmęczenie
umysł budzi się niechętnie
z trudem zasypia
po stopniach dźwięków powracam
do stada w którym kochamy
i nienawidzimy
mścimy się i wybaczamy
rodzimy i zabijamy
żyjemy i umieramy
my
śmiertelni
w wielkim stadzie
i obok śmierć
samotna
ona jedna nieśmiertelna