Noc.
Plecy okien powiewają bielą.
Falują
koszulami, które szarpie wiatr.
Przewidziało
mi się pierwsze pianie kura,
na
pewno mi się przewidziało.
Trójwymiarowa
pamięć nieznanego
jeszcze
nie domknęła drzwi.
Wracam,
po samo choćby wracanie,
ciemność
nie zamierza niczego ułatwiać.
Utrudnia,
kpi, wyśmiewa.
Nawet
gdyby to było drugie pianie kura...
Wchodzę
po samego siebie. Czuję
jak mnie trącasz.
Wyciszam
chrapliwą reakcję na nieznane prawdy,
przekręcam
się na drugi bok, a może już na piąty,
na
inną ulicę, inną międzygwiezdną przestrzeń,
inny
centymetr cierpliwej pościeli. Śpię i nie śpię.
Budzę
się i nie budzę. Słucham i nie słucham.
Lubię
ten lot na motylich skrzydłach, oswoiłem
obcość
ścian, zgniatających mnie w imadle.
Bać
się będę dopiero po powrocie.
Też
tylko przez chwilę. Przebudzenie utlenia
senne
koszmary. Satynowy poranek z nutką ironii
podpowiada,
że kiedyś moje sny gotowały się
w
erotycznym garnku, którego wrzątek zostawiał
wilgotne
ślady na pościeli. W innych już podróżach.
W
poprzednim życiu.
Więc
gdyby nawet trzecie pianie...
jeszcze
nie pora zawracać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz