wtorek, 27 lipca 2021

* * *

 


bądź wciąż światłem perseid…


bądź wciąż światłem…


bądź wciąż…


bądź...



* * *

 jestem ptakiem

płochliwym

nie wierzysz

posłuchaj

ile skrzydeł

mnie niesie

i niebiańskich wzlotów

ile barw i szczebiotu

ucieczek

powrotów


gdzieś tam w dole

parapet

i dłoń

której ufam


czwartek, 8 lipca 2021

MY, DZIECI RÓŻNYCH BOGÓW

 


nie prosiłem nigdy o wieczność, nie prosiłem o nic, mój bóg

uciekał od takich próśb. wystarczał mi każdy kolejny dzień

i najmniejszy rzucony do czapki grosz.  z tobą było inaczej.

ciężkim od złota zegarkiem kupowałeś zazdrosne spojrzenia

kościelnych świec, klepałeś wyuczone modlitwy, sumienie

oplacałeś datkami na tacę. mnie nigdy nie chciałeś nic rzucić.

kto wie, co odczuwał wtedy twój bóg, gdy patrzył na to z góry. 

ale dziś to już mało istotne.


jakże mało istotne.


nakryli nasze twarze prześcieradłami, odzyskali dwa cenne

respiratory, wyciągnęli po nie obolałe pięciopalczaste nadzieje.

mój bóg, tak jak ja bezdomny i nieporadny, nie doczekał się

własnej religii ani świętych pism. zmęczony wysłuchiwaniem

wulgarnych skarg, nauczył się odpowiadać tym samym.

dzielił ze mną wyciągane z kosza puszki po piwie i pety.

zamiast modlitw, wystarczały mu wiersze, podsypiające na

kartonach, chroniących plecy przed chłodem.


ale czy to ma jakieś znaczenie...


dziś, gdy kłaniam się mateczce ziemi,  dostrzegasz mnie

po raz pierwszy. wyruszasz na spotkanie ze swoim bogiem.

ja mojego tu zostawiam, smutnego i bezradnego. poradzi sobie,

musi, stworzyłem go przecież na własne podobieństwo.

dano ci wiele obietnic na ostatnią drogę, a ja… gasząc światło

zapadam w wielki sen, wolny od głodu, żalu i zazdrości.

w krainie wiecznego snu to wszystko już bez znaczenia.


już bez znaczenia.


granit nad tobą wyzłocony wieńcami, skrzypce szepczą

somewhere over the rainbow. chwilami wydaje się, że płaczą.

u mnie skromny drewniany krzyż. musi wystarczyć. może jeszcze

ten kamień znad rzeki, który chłopaki obiecali przytargać.

zrobią to, żałośni popaprańcy, nie wiem jak, ale słowa dotrzymają.


reszta nic już nie znaczy,

już nic nie znaczy.



środa, 7 lipca 2021

ULOTNOŚĆ

 


Czasem coś mnie unosi

ponad linię Tatr,

pięciopalczasta lekkość

odrywa od ziemi,


wtedy płynę z chmurami,

z wiatrem lub pod wiatr,

z księżycem przechwyconym

zaborczością źrenic.


Gubię pióro. Kołuje.

Po to się unoszę,

żeby dać mu możliwość

swobodnego lotu,


żeby słowem osiadło,

wzrosło złotym kłosem,

żeby strofą zakwitło...


Chyba właśnie po to.


niedziela, 4 lipca 2021

* * *

 

i nie przydarzy się już nic

i wszystko jeszcze

się przydarzy

wyciągam

łatwopalne dni

z popiołów

żółtych kalendarzy


w blejtramie

wciąż ta sama biel

głodna kolorów świateł cienia

ma dosyć

wszechobecnych mgieł

w których jest wszystko

i nic nie ma