niedziela, 21 czerwca 2009

Coby, Agnieszka, Przyjaciele 3

Czy dużo tak potrzeba, by życie nabrało wartości? Niedużo. wystarczy, żeby człowiek się dowiedział, że gdzieś blisko jest las i jagody, że drzewo daje cień z którego można korzystać, żeby się dowiedział, że posiada serce... Czy człowiek tego nie wie?. Niestety, na ogół nie , trzeba mu o tym czasami przypominać i kiedy to odkrywa, jest mile zaskoczony. Kto ma przypominać? Choćby poeci, choćby Tadeusz Różewicz, który naprawdę pięknie prowadził dla innych, zagubionych, taką terapię:

„Jak dobrze że mogę zbierać
jagody w lesie
myślałem
nie ma lasu i jagód.
Jak dobrze że mogę leżeć
w cieniu drzewa
myślałem drzewa
już nie dają cienia.
Jak dobrze że jestem z tobą
tak mi serce bije
myślałem człowiek
nie ma serca.
***

Wiercisz się Coby w nocy, wypatrujesz snu po kątach, nasłuchujesz... dawno się nie pojawiała... a bez niej noce jałowe. Już dawno nie czułeś na powiekach jej chłodnej dłoni, gdy delikatnie wyciągała cię z tamtej strony, gdy spotykałeś się z nią na pograniczu jawy i snu. Bez niej, sam musisz rozwiązywać swoje problemy, zdawać się na własną niedoskonałą, złudną intuicję. Do niedawna była niezawodna, gdy tylko zaczynałeś się wiercić, czułeś jak ugina się łóżko na krawędzi pod jej nibyciężarem, czułeś zwiastujący ją chłód jaki jej zawsze towarzyszył w drodze z zaświatów, jak delikatny podmuch. Nigdy nie otwierałeś oczu, wolałeś zdać się na pamięć jej twarzy, zapamiętanej z kawiarenki na Francuskiej, wolałeś by była też z pogranicza, jak cała ta wizyta, by chowała się za woalem mroku. Delikatne ruchy nibydłoni na twoich włosach, sercem i instynktem wyczuwane nibysłowa... Uczyła cię żyć, obdzielała cię swoją mądrością, poprowadziła rękę przy pierwszym wierszu i złożyła na twoim czole pocałunek-cukierek, na zachętę, jak na czole dziecka... chyba uznała, że dojrzałeś, okrzepłeś, dorosłeś... że musisz sobie sam już radzić. Już nie musi ci, jak kiedyś, tłumaczyć, że warto żyć, przecież tego ci już nie trzeba tłumaczyć... tułasz się po świecie, a jej się nie chce już za tobą gonić. Wybacz jej i zrozum. Wybacz Agnieszce. Powiedziałaby ci najwyżej to samo co kiedyś:

„Nosi Ciebie z miasta do miasta,
Popatrz na mnie, bracie, ja też krwawię,
Od wieków już nie tańczę na zabawie,
Lecz nie pora na nas...
Jedna zła dziewczyna, to nie wszystko,
Po ziemi chodzą Weroniki śliczne,
Wyciągnij rękę, nie noś głowy nisko,
Bo nie pora na nas...
Uwierz mi - warto żyć,
Życie to jest taka świetna sprawa,
Póki trwa, póki trwa,
Póki jeszcze kipi jak karnawał.
Po ziemi chodzą Weroniki śliczne,
Ich dusze są jak ciepłe winogrona,
Zachowaj dla nich swoje serca czyste,
Wracaj, wracaj do nas.
Nie kalecz się braciszku nawet różą,
Odjazdu nie nazywaj pięknym balem,
Pozostaw pusty peron przed podróżą,
Bo nie pora na nas.”

Uwierz mi - warto żyć...
353 dni temu, 20:14 (3 lipca)
***


Coby wie, arogancja ludzka nie zna granic, dlatego jesteście często podminowani/ane. Tak jak pewna bibliotekarka, która chciała pomóc biedakowi, który od godziny szperał w książkach i czegoś szukał. podeszła z miłym uśmiechem i zapytała w dobrej wierze: - w czym mogę pomóc, czego szukasz młody człowieku. i nie czuła się najlepiej jak usłyszała -Nietzchego. /350 dni temu, 22:27 (6 lipca)
***


Agnieszka znowu przyszła, rozgoniła białe ptaki, poczułem jej chłodny dotyk. cieszę się powiedziałem, jednak pamiętasz o mnie, czasami znajdujesz czas... co to jest czas, zapytała... no właśnie, tam to pojęcie zapewne nie istnieje. ale naprawdę się cieszyłem. pogadamy, pomilczymy, zapytałem... jak zawsze nie widziałem jej, była w pobliżu, czułem jej obecność, nie otwierałem oczu. więc? może posłuchamy muzyki, powiedziała, co ty na to, wybierzesz coś dla mnie, coś wyjątkowego. powiedziała, a ja już wiedziałem co, coś co miałem przy łóżku, coś po co często sięgałem. posłuchamy, powiedziałem i wcisnąłem klawisz.
nie masz żalu, że właśnie to wybrałem, zapytałem... głos miała spokojny, łagodny, gdy odpowiadała, nie dlaczego, nie mam żalu. to wszystko już mnie nie rusza, to już historia. nawet dobrze, że wyciągnąłeś kołysankę Krzysztofa, kiedy to ja słuchałam jej ostatni raz... nuty spadały po schodach w dół, nie dawałem za wygraną... ta kołysanka jest dla mnie jak spacer, wyjaśniłem, choć ludziom na całym świecie mrówki chodzą po plecach jak jej słuchają. jak spacer, a zwłaszcza jak właśnie tamten, gdy mocno pijani szli z Markiem po zboczu Hollywood, gdy to się stało... gdy pytam, mam na myśli Marka... to był dla niego straszny dramat. Marek kochał Krzysztofa bardziej niż brata, odebrał sobie życie, gdy Krzysztof zmarł przez niego... wolna już jesteś od myśli o tym? to już tylko historia, Coby, powiedziała beznamiętnie, nie będziemy do tego wracać. wszyscy w jakiś tam sposób piliśmy... działy się różne rzeczy, to był wypadek. nie, nie mam żalu, posłuchajmy... ale Marek nie poradził sobie z tym ciężarem nalegałem, przecież bardzo go kochałaś, zresztą byłaś wtedy śliczną dziewczyną, śliczną... jak go poznałaś miałaś 19 lat, on był 2 lata starszy. to tylko historia, powtórzyła. nie spotykasz Marka na niebieskich łąkach, uparcie pytałem, jak tam jest... chwila ciszy, namysłu i usłyszałem głos cichy, jakby misternie tkany tiulem... nie ma niebieskich łąk, jest tylko świadomość, pamięć, a gdy ona się kończy nie ma już nic... nikogo nie spotykam... dziękuję Coby, za kołysankę, czas by twoje białe ptaki powróciły, a ja je tylko płoszę... odpłynę już...
i odpłynęła. a przecież sama była białym ptakiem. bielszym niż inne... tak jak Komeda, jak Hłasko, jak inni piękni dwudziestoletni... /339 dni temu, 10:31 (17 lipca)
***


Cobyemu dalej odbija, dalej pisze wiersze o miłości… to podobno niegroźna choroba, daje się leczyć, ale lepiej przeczekać, objawy same ustąpią. Wirus ma dobrą pożywkę, dlatego się rozwinął… karmi się głodem miłości u niezliczonej ilości osób, które szukają jej jak w szalonym tańcu. Na ogół bezskutecznie. Ale dzięki takim wierszom zachowują wiarę, że jest, że istnieje… Takie wiersze powinny być zakazane, sieją złudzenia i zbędną nadzieję, ale cóż… skoro nie ma jeszcze ustawy… Cobyemu też kiedyś musiał ktoś to zaszczepić. Sięgając pamięcią, mógł to być pewien złotousty, który chciał ocalić od zapomnienia swoją Natalię, jej ręce, oczu chmurność, wszystkie takie chwile, nawet puszkę po kostkach magii w leśniczówce Pranie. Tak , mógł to być on, mogło być wielu innych. Coby te Pieśni potrafi wyciągnąć z pamięci w całości jeszcze teraz, po wielu latach. Pamiętacie:
Gdy próg domu przestępujesz.
To tak jakby noc sierpniowa
zaszumiała wśród listowia,
a ty przodem postępujesz.
A za tobą cienie ptasie,
szczygieł, gil i inne ptaki.
Świecisz światłem wielorakim
od sierpniowej nocy jaśniej.

i tak dalej. i tak bardzo ładnie dalej...
Mógł to być on. A warsztatu uczyła Agnieszka, to się chyba daje wyczuć, zresztą przychodzi nocami, we śnie, i pilnuje, pilnuje, ale na ogół nie krytykuje. Jest dobrym mentorem. A Coby? Też by chciał ocalić coś od zapomnienia. Stąd tak dobrze ta choroba się rozwija. No cóż, czas jest najlepszym lekarzem wszystko leczy. Podobno…
No Coby, co chciałbyś znowu ocalić…
/337 dni temu, 08:56 (19 lipca)/
***


Czego mnie nauczyła Agnieszka, patrzenia? To zbyt uproszczone... Życia?... to zbyt górnolotne... Patrzenia na życie? chyba tak... spokojnie uczyła, bez walenia linijką po łapach.

Nie bądź smutna,
no nie bądź,
ta mgiełka, to tylko pamięć.
Patrz jakie czyste niebo,
a w morzu - łabędź!
Nie bądź smutny, ja nie chcę,
to czarne, to tylko myśli,
dalej jest mała przystań
na brzegu Wisły.
Nie bądź smutna, no nie bądź,
ta chmura jest małą chmurką,
jutro już będzie słońce
i ciastko z dziurką /333 dni temu, 19:51 (23 lipca)
***


Jak to jest z tymi słowami, które Agnieszka określiła jako "te proste słowa o kochaniu". Zachowują swoje magiczne znaczenie, czy je tracą, czy mentalność ludzka wypiera je poza margines, odkłada do pudełka, gdzie najbardziej cenne i zapamiętane z życia chwile, opatrzone są etykietą KICZ. Zapewne nie ma reguły. Przecież mężczyźni, którzy są z Marsa, będą to zawsze inaczej odbierali niż kobiety, które są z Wenus, a co poniektóre po prostu ze Snickersa. Coby w dzieciństwie czytał futurystyczną powieść, gdzie małżeństwo co dzień siadało rano do śniadania, mówiło sobie na powitanie rutynowe "kocham cię", potem już ani na siebie nie patrzyli ani się do siebie nie odzywali, wiało z kąta chłodem i nudą, każde żyło własnym życiem, w poczuciu spełnienia małżeńskiego obowiązku, w postaci pseudoświętych słów.
Kobiety, jak to jest, czy te dwa słowa powinny być w użyciu jak poranne mycie zębów, jak poranne siusianie, jak codzienny posiłek... a gdy mężczyzna zastąpi je swoim jaskiniowym nooo, to znaczy że nie kocha... czy te słowa są koniecznością, czy ma się je wręczać jak kwiaty, robiąc partnerowi (ajjj, źle, to tylko kobiety wymagają tych słów, więc poprawiam)... robiąc kobiecie przyjemność? słyszę pomruk aprobaty... a więc mają być rutynową przyjemnością.. no dobrze, kto zapomni o tych kwiatach sprawia kobiecie przykrość. No dobrze, niech będzie. Słowa pacierza klepie się podobnie, ktoś je kiedyś wymyślił, i żeby być w porządku, trzeba formułkę powtarzać. Ale ten Coby dziś upierdliwy, pewnie oberwało mu się, żongluje słowami, tylko nie tymi co trzeba, i pewnie nadział się na kontrę.
A kobiety? Są wolne od tego obowiązku, i co z tego wynika... może smutek, jak w słowach agnieszki, smutek po latach, że słowa te jednak nie przeszły przez gardło, wtedy, kiedy naprawdę powinny...

Takie dziś oczy mam niebieskie
jakby po walcu lub po chmurze,
taką mam w sercu kruchą łezkę
jak kropla, która rzeźbi różę...
Nie widać na mych smutnych włosach
śladów twej dłoni niecierpliwej,
nie słychać żalu w śpiewce kosa
i dobry Pan Bóg się nie dziwi.
Ach, nie mnie jednej,
ach, nie mnie jednej
to się zdarzyło - co się zdarzyło,
ach, czemuż tylko w rozmowie sennej
nie pamiętałam słowa: "miłość"?
Spoglądam w nieba abecadło,
wstyd zostawiłam na posłaniu,
czemu nie przeszły mi przez gardło
te proste słowa o kochaniu?
Nie wprowadzajcie się z rzeczami
między wieczorem a wieczorem,
jeśli te proste słowa
o kochaniu
nie przyjdą na myśl w samą porę. /320 dni temu, 19:11 (5 sierpnia)
***


Coby drzemał, spokojny, kto wie, może w poczuciu samouwielbienia, bo Coby był narcyzem, zarozumiałym i przemądrzałym. Pisał wiersze i wiele sobie w oparciu o to wyobrażał. co dokładnie, tego nie wiadomo, on sam zapewne też tego nie wiedział, ale zawsze coś tam... Drzemał, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. każdy miał jakiś oręż, on miał słowo. Słowo to siła, powtarzał sobie nieraz, słowo to władza, słowo to skrzydła... które potrafią unieść wysoko.
Coby drzemał, ale był ktoś, kto nie drzemał w tym czasie, kto cichutko i spokojnie coś nucił. Nawet jakby usypiająco, więc Coby zanurzył się w tę melodię, rozłożył w niej jak w miękkiej pościeli i tak odlatywał w krainę białych ptaszków. Aż dotarły do niego słowa i zrozumiał, ten ktoś śpiewał dla niego, już za późno było, by wyjść z tego snu, rozejrzeć się, sprawdzić, czy nieznany śpiewak miał skrzydła na plecach, czy malutkie różki. Już za późno było. Opuszczało Cobyego samozadowolenie i poczucie siły, poczucie szczególnego daru. A pewny dotąd oręż jakby stracił swą ostrość. Docierały do niego słowa, przytkane grubym woalem snu:

...czy zdanie okrągłe wypowiesz
czy księgę mądrą napiszesz
będziesz zawsze mieć w głowie
tę sama pustkę i ciszę
słowo to zimny powiew
nagłego wiatru przestworzy
może orzeźwić
ale donikąd dojść nie pomoże... /283 dni temu, 16:33 (11 września)
***


A gdy się ma 23 lata, co wtedy… wtedy wszystko, wtedy serce krzepnie, życie krzepnie… czasem odchodzi, cóż, tylko czasem. A czasem coś się rodzi… Czasem … Wpajano mi kiedyś słowa Różewicza: mam 23 lata, ocalałem prowadzony na rzeź… a teraz trafiłem na słowa Poświatowskiej, w których ogłasza triumfalnie; jestem Julią. Cóż, Julia na wysokim balkonie miała zdecydowanie mniej lat, ale nie szkodzi. Chodzi o dotyk miłości, po którym każda kobieta ma prawo zawołać: Jestem Julią. Zresztą, czy ważne są akurat te 23 lata? A jeśli to będzie tysiąc lat…

Jestem Julią
mam lat 23
dotknęłam kiedyś miłości
miała smak gorzki
jak filiżanka ciemnej kawy
wzmogła
rytm serca
rozdrażniła
mój żywy organizm
rozkołysała zmysły
odeszła
Jestem Julią
na wysokim balkonie
zawisła
krzyczę wróć
wołam wróć
plamię
przygryzione wargi
barwą krwi
nie wróciła
Jestem Julią
mam lat tysiąc
żyję

Halina Poświatowska /122 dni temu, 22:06 (19 lutego)
***


Agnieszka czasami powraca. A bywa, że wraz z nią zaglądają jej przyjaciele, dawni kochankowie. Coby lubi, gdy zerkają do niego przez drzwi, uśmiecha się do nich gościnnie.
Tej nocy mignęła mu twarz Marka. Głowa lekko przechylona, w ustach papieros.... To przy nim Agnieszka uczyła się życia i miłości. To o nim powiedziała: „niekiedy wilkiem się nazywał, lecz wilkiem nie był, raczej chciał być, gdy cały naród raźnie śpiewał – wolał zawyć…” Zanim Coby zaczął się uczyć od Agnieszki pisać wiersze, uczył się od Marka pisać opowiadania. Wsłuchiwał się w jego wskazówki:
- Dano ci życie, które jest tylko opowieścią. Ale to już twoja sprawa, jak ty ją opowiesz i czy umrzesz pełen dni.
- Książki warto pisać tylko wtedy, jeśli przekroczy się ostatnią granicę wstydu; pisanie jest rzeczą bardziej intymną od łóżka; przynajmniej dla mnie.
- Książki trzeba pisać jak donosy, pamiętając przy tym, że głupio napisany donos może zniszczyć przede wszystkim ciebie.
- Nie wiem, ile książek przeczytałem tego roku... przypuszczam, że kilkaset. I z każdym dniem wiedziałem mniej; i z każdym dniem popadałem w rozpacz, że nigdy nie przeczytam tego, co przeczytać powinienem...
Z takim bagażem zapisanych przez Marka zasad Coby napisał kiedyś swoje pierwsze opowiadania, które pożółkły lub znikały stopniowo w koszu na śmiecie. A tej nocy... tej nocy Coby pomachał bardziej przyjaźnie do zjawy, która go nawiedziła. Za dwa tygodnie minie 40 lat od jego tragicznej śmierci, gdy nie będąc w stanie udźwignąć ciężaru śmierci przyjaciela, Krzysztofa, targnął się na życie. Czterdzieści lat…. Zaglądaj czasem Marku. posłuchamy razem kołysanki Krzysztofa... (8 czerwca)
***

Brak komentarzy: