czwartek, 11 czerwca 2009

Coby (zebrane) 2

napełnił wprawnym ruchem szkło, postawił na ladzie przed Cobym.- masz przyjacielu problem... - stwierdził, nawet nie pytał - mogę pomóc?Coby powoli wracał myślami z daleka, wreszcie go dostrzegł. - jesteś jasnowidzem? --barmanem, na jedno wychodzi - głos miał monotonny, ani czuły, ani sarkastyczny. ot, rutyna.- nie mam - głos Cobyego dochodził chyba zza ściany, cichy i niewyraźny.Barman uśmiechnął się, miał spojrzenie przemądrzałej, starej sowy.- patrzysz w szkło jak w szklaną kulę, nieważne czy chcesz zobaczyć przyszłość czy przeszłość... jest to kula uniwersalna, choć jednemu pomoże, drugiemu zaszkodzi... każdy szuka w niej pocieszenia. proszę, pięćdziesiątka od firmy... - nalał, choć obaj wiedzieli, że to nie jałmużna, że to inwestycja w najbliższą godzinę. - czyli, nie chcesz pogadać... nie szkodzi, nie dziś to jutro, przyjdziesz jak zawsze do tego samego stolika, usiądziesz na tym samym miejscu, będziesz się pan gapił tępym wzrokiem w to puste miejsce naprzeciwko, czasami na drzwi, i odpłyniesz myślami... takich jak ty, bywa tu wielu... aż któregoś dnia, tak jak oni, zaczniesz mi opowiadać, wychlapiesz to z siebie, jak przetrawioną z alkoholem treść żołądka... nie przejmuj się, po to tu jestem, za to mi płacisz... gdy samotność trafia cię mocnym ciosem w podbrzusze, płacisz dziwce... gdy przeszłość trafia cię w pompkę, płacisz barmanowi. tak juz ten świat jest urządzony i tego nie zmienisz. na razie dusisz w sobie te zgniliznę, ale potem zawołasz; barman... i ja przyjdę.zostawił Cobyego sam na sam ze szklaną kulą. Coby wydawał się jej nie dostrzegać, wpatrzony w puste miejsce obok. chyba już nie żył, nie ruszał się, nie oddychał. chociaż, nie... coś powiedział. po kwadransie powtórzył głośniej...- pan mnie wołał? - usłyszał w odpowiedzi. /463 dni temu, 12:02 (5 marca)/
***


Hej, Coby, jak to jest z tą Twoją poezją, spytała dziewczyna. Piszesz o kimś konkretnym? Przeżyłeś miłosny zawód?Coby zamyślił się. Sted powiedział, że wszystko jest poezją. Chyba tak. Właśnie tak jest. Bierzesz do ręki jabłko, a wychodzi wiersz. Miłosny zawód? Może był kiedyś, ale dziś nie ma żadnego znaczenia, choć rzeczywiście zaowocował paroma wierszami, nawet coś i tu się znalazło. Coby rozdaje wiersze jak cukierki, ale połowa z nich nie jest jego, tylko Agnieszki, to z nich właśnie dochodzi kobiecy jęk. Nie, wiersze Cobiego nie są poświęcone wybrance, to magia, żonglerka słów, to miód, to chore sny. Agnieszka pisała podobnie, siadała w kawiarni na Francuskiej, piła wino i przelewała zakręcone myśli na papierowe serwetki. Coby też... no właśnie, bierze do ręki jabłko, a wychodzi wiersz...
***


Przysypiała, nie zapomniała o pocałunku, który jak pieczęć złożyła na rytmicznie unoszących się z każdym oddechem plecach Cobyego. Sen już przeciągał ich na drugą stronę, zabierał w zakręconą podróż. - Coby, czy z jakąś inną kobietą byłoby ci tak dobrze, jak ze mną?. - Z inną zastanowił się, -tak, byłoby mi dobrze. Ale z tobą jest mi lepiej.-Okrutny -wymamrotała - a czy potrafiłbyś kochać inną, tak jak mnie? - Inną... tak, potrafiłbym - usłyszała -ale wolę ciebie.Coby, Coby, proszę... nie mógłbyś odpowiedzieć, że nie, że nie ma życia beze mnie, że tylko ja daję ci światło i powietrze, potrzebne do życia, że żadna inna... - Czy mógłbym... tak, ale z prawdą jest mi lepiej.Nie pytała już o nic. Mężczyźni przecież nie płaczą, nie mówią kocham cię, nie... byleby tylko byli, nawet tacy jak ten uparciuch ... byle tylko mogła czerpać z niego garściami. - Kocham cię - szepnęła, zdając sobie sprawę, że już zapewne odpłynął... ale nie, mruknął coś, co mogło brzmieć... tak, raczej na pewno brzmiało: i ja się kocham.Niełatwo być kobietą./470 dni temu, 08:54 (27 lutego)
***



Zaczepiło go znajome spojrzenie, odsłoniła się przed nim ta sama pomarszczona twarz i osadzone w niej przyjazne, mądre oczy. Ale było w nich coś niedopowiedzianego, radość pozorna, hamowana... To ty - usłyszał - nie poznałem, przepraszam. - To ja, Coby - przypomniał staremu. - Nie poznałem - powtórzył i radość odpłynęła na swych motylich skrzydłach - może ty, może nie ty... Spojrzenia ich starły się, ale nie był to pojedynek, było to co najwyżej zakłopotanie. Dlaczego, pytało spojrzenie Cobyego, co się stało. A starzec czytał jego myśli jak otwartą na właściwej stronie księgę.- Coby był inny, pamiętam jak się rodził, jak i czym zdobywał sympatię i zainteresowanie przyjaciół. Coby to słowo. Jego ego to słowo. Dziś coraz mniej jest w Cobym pięknego słowa. Właściwie już nie ma Cobyego, rozdrabnia się, zapomina o tym, co jest jego istotą. Może jeszcze Coby nie umarł, może tylko toczy go tylko choroba, może jeszcze nic straconego... Zmartwił się Coby naprawdę, zaczynał rozumieć - Pozbyłem sie skrzydeł, może o to chodzi - posmutniał. - Nie - rzekł starzec - Przyjaciele tłumaczyli Ci , nie skrzydła czyniły cię aniołem, tylko dusza, która wznosi się wyżej od skrzydeł, a ty tego nie zrozumiałeś. Dla nich na zawsze pozostaniesz aniołemCoby pokiwał głową - Dobrze, nie będę się upierał. Poszukam nowych skrzydeł. A starzec pokiwał głową z uznaniem - Nowej duszy nie można poszukać, można ją co najwyżej odzyskać. Jak myślisz, dlaczego spotykamy się właśnie dziś, w pierwszy dzień wiosny? Kiedy wszystko budzi się na nowo do życia, zmartwychwstaje...Coby po raz pierwszy poczuł niepokój. -Kim jesteś- zapytał starca - trafiam na ciebie co jakiś czas, opiekujesz się mną, udzielasz dobrych rad, ale ja cię nie znam. Tak, chyba poznaję, to spojrzenie starej, mądrej sowy, poznaję... Ale tylko niedopowiedziany uśmiech był jedyną odpowiedzią. - Zawsze jesteś przy mnie? - Coby nie dawał za wygraną, - przy innych też? Znów ten niedopowiedziany, nie do końca zimny uśmiech , ale tym razem stary odpowiedział: - Byłeś dla mnie zawsze miły, wyciągnąłeś rękę, gdy trzeba było mi ją podać, uśmiechałeś się do mnie... więc ja do ciebie też się uśmiecham, gdy jest taka potrzeba. Czasem pogłaszczę cię po głowie, czasem posłużę radą. Nie, nie o każdego tak dbam, nie każdy się do mnie uśmiecha, ja też nie muszę... taka prawda. Niech Bóg ma w swojej opiece wierzących, wszystkich, jeśli chce. Ja tylko tych, co się do mnie uśmiechają, których sobie upodobam, czasem nawet cwaniaków, łotrzyków, wcale nie muszą we mnie wierzyć. Tak, dobrze zgadłeś, nazywam się Los. A dziś też przychodzę pogłaskać cię po głowie, choć ręka bardziej zimna niż zawsze , przychodzę powiedzieć, że wiosna nadchodzi po to, byśmy mogli się odrodzić, puścić nowe soki, zakwitnąć, odżyć... Coby może żyć dalej, albo zmienić się w coś bez twarzy, bez skrzydeł. A teraz znikam, przemyśl to...I odszedł na swoich starych, zmęczonych życiem nogach. A Coby już wiedział, że chętnie powita go kiedyś znowu życzliwym uśmiechem. Skoro tak łatwo kusić Los, skoro opanował tę sztukę... Zobaczył przyszłość, taką jak przeszłość. Piękną. I poszedł czynić wiosnę w swoim życiu. /447 dni temu, 18:51 (21 marca)
***



Coby odłożył świąteczną lekturę i pomyślał sobie, że świat łez jest naprawdę tajemniczy, świat łez Małego Księcia szczególnie. Coby udawał, że nie wie co to jest świat łez, nawet przez jakiś czas udawał przed samym sobą, no, głównie przed samym sobą, skoro mamy być szczerzy... Dziś przyznaje się do tej słabości, głównie za sprawą właśnie Małego Księcia
"- Jeśli ktoś kocha kwiat, który jest jedyny na milionach i milionach planet, to mu wystarcza do szczęścia patrzenie na gwiazdy i mówi sobie: "Gdzieś tam jest mój kwiat. Lecz jeśli baranek zje kwiat, to tak jakby wszystkie gwiazdy zgasły. I to nie jest ważne? Nie mógł mówić dłużej. Wybuchnął płaczem. Noc zapadła. Porzuciłem moje narzędzia. Kpiłem sobie z młotka, ze sworznia, z wody i ze śmierci. Na jednej gwieździe, na planecie, na mojej Ziemi był Mały Książę, którego musiałem pocieszyć. Wziąłem go na ręce i ukołysałem. Powiedziałem: - Kwiatowi, który kochasz, nie grozi niebezpieczeństwo. Narysuję ci kaganiec dla twego baranka, narysuję osłonę dla twego kwiatu... Ja... Nie wiedziałem, co powiedzieć. Czułem się nieswojo. Nie wiedziałem, jak do niego przemówić, czym go pocieszyć. Świat łez jest taki tajemniczy."/444 dni temu, 12:38 (24 marca)
***



Zasiadł do stołu z Gruzinami. Pierwszy Zurab podniósł w górę róg napełniony do połowy winem, przemówił: gdy schodziłem tu z gór, widziałem wielkie drzewa, z niektórych zostaną zrobione nasze trumny, i tego nie odwrócimy. Chcę wypić za te drzewa, za ich długowieczność, niech rosną jak najdłużej, zanim przyjdzie pora iść pod topór. Wypili. Giorgi przejął od niego róg, figlarnie zajrzał w jego napełnione na nowo wnętrze. Mówią, rzekł, że każdy taki kielich z winem to gwóźdź do naszej trumny. Wypijmy przyjaciele za jak największą ilość takich gwoździ, by ta trumna była solidna. Wypijmy przy okazji za abstynentów, podobno tacy bywają, żebyśmy mieli kogo nawracać. Wypili, Giorgi starym zwyczajem przechylił róg, strącając na podłogę nieliczne ocalałe jeszcze krople. Teraz napełniony róg podniósł Mamuka. Wesołe iskry w jego oczach odbijały się w lustrze kachetyńskiego wina. Przez pustynię szły kiedyś osły, zagaił, szły jeden dzień, drugi, trzeci... wody ani kropli, traciły już siłę, a tu tylko piach i piach. Aż tu nagle pojawiły się przed nimi dwie beczki, jedna z wodą druga z winem. Rzuciły sie na tę wodę jak obłąkane, mało sie nie potopiły. Przyjaciele, nie bądźmy jak te osły, napijmy się wina. Zurab, pełniący rolę Tamady, podał dyżurny, największy róg Cobyemu. Wierny druhu, z krainy naszych przyjaciół, a ty co powiesz... I Coby nie chciał być dłużny, podniósł róg bardzo wysoko. Jesteście narodem filozofów, artystów, buntowników, ciągle robicie jakieś rewolucje. Zadedykuję Wam słowa polskiego poety, które też niejedną rewolucję widział. Otóż rzekł on: gdy wieje wiatr historii, ludziom jak pięknym ptakom rosną skrzydła, natomiast trzęsą sie portki pętakom. Zurab przetłumaczył. Pokiwali głowami, podobało się. Za piękne ptaki, podjął Mamuka, ale Zurab nakrył jego słowa dłonią, uciszył. Piękne ptaki, to ładny toast, ale wypijemy za to, o co chodziło Cobyemu. Za ludzi, którym rosną skrzydła, prawda? I nawet nie czekał na odpowiedź. Dobrze wiedział, znał Cobyego. /442 dni temu, 11:23
***



Gdzie idziesz, Coby, zapytali mieszkańcy ławki gdy znów go ujrzeli wychodzącego z samego rana, z dobrze znanym plecakiem, idziesz znowu w te swoje góry?Nie, dziś nie, odpowiedział, tylko na spacer, nieco dłuższy, ale tylko spacer.No dobrze, Coby, ten najweselszy i najśmielszy miał najwyraźniej chęć pogadać, powiedz nam po co ty tam wszędzie łazisz, po co ci na przykład te góry.Coby się uśmiechnął dobrotliwie, niemal wstydliwie. Po co? Żeby coś sprawdzić... Wesołek zaśmiał się, pozostali wtórowali mu delikatnie. Co sprawdzić? Czy one tam stoją, czy trudniej się w idzie z góry czy pod górę, czy może dlaczego tak mało tam ludzi? Może po prostu ludzie potrafią myśleć i wiedzą, że na ławce lepiej, bezpieczniej, przytulniej...Może tak, pomyślał Coby, ale nie odpowiedział.A powiedz nam Coby, po co ty tak jeździsz po świecie, czy tam gdzieś jest lepiej niż tu na ławeczce, czy tam jest inaczej...Może tak, pomyślał, ale nic nie odpowiedział.No Coby, co ty chcesz tak naprawdę sprawdzić... to, czy kobiety tam gdzieś daleko są inne, czy robią to inaczej...Zarechotali, jakby ktoś rozsypał groch. Jak zawsze weseli, zadowoleni z siebie.Może tak, pomyślał Coby, ale tym razem już odpowiedział: idę sprawdzić. Sprawdzić czy jeszcze żyję.I poszedł. Wiedział co odpowiedzą, że oni to bez sprawdzania doskonale wiedzą, po to mają ławeczkę. Ale wiedział też, że każdy sprawdza to inaczej. /421 dni temu, 18:55 (16 kwietnia)
***


Siedział na krześle wpatrując się biel kołdry, czasami tylko zdobywał się na spojrzenie jej w oczy, zmęczone i przekrwione. Blask tych oczu wygasał w tym samym tempie, jak gasło życie. Jakby mógł, nic by nie mówił. Tak naprawdę nie mógł, bo krtań przerośnięta był tkanką żalu, goryczy i bezsilności. Też milczała, wydawała się wyjątkowo spokojna. A gdy już przerwała milczenie, nie użyła do tego celu wypełniacza. Umieram, Coby... powiedziała, jakoś tak pewnie i zdecydowanie, że aż się przeraził. Jakby coś takiego trzeba było mówić szeptem, jak w kościele. Umieram Coby, nie chcę umierać. Chcę żyć, chociażby dla dzieci, bo co one... jednak głos się załamał, krtań nie przepuściła więcej żalu na raz, dawkowała jak pipeta. Nikt mi nie może pomóc, wypada mi się z tym pogodzić, teraz już muszę... Jednak wstał, nie wytrzymał, podszedł do okna i tak już pozostał w milczeniu. Jej słowa trafiały teraz prosto w jego plecy. A ty Coby? Spróbujesz mi pomóc... Aż się przeraził własnej bezsilności. Ja? Ty Coby, wszyscy się już modlili, bym wyzdrowiała, prosili Boga, by ich wysłuchał. Na pewno słuchał, ale... tak sobie pomyśałam, że może ciebie wysłucha. Wiem, wiem co powiesz, ale zgódź się, pomyślałam, że wierzących nie wysłuchał, może zrobi to dla ciebie, wie przecież, że jesteś dobrym człowiekiem, może prędzej wysłucha niewierzącego, może będzie to szansa dla mnie, może i dla ciebie, a także i dla Niego. Tak to jakoś wymyśliłam, bo nic innego nie potrafię. Zgodzisz się? Zaprotestował ostro w głębi duszy. Absurdalne, nierealne, nienormalne... ale gdy otworzył usta, mogła usłyszeć tylko jedno. Co mam zrobić? Idź Coby, porozmawiaj z Panem Bogiem, może...biegasz zawsze w niedziele rano na swoją giełdę komputerową, pójdź raz do kościoła, poproś... kto wie, może już potem, gdybym ja... może wracałbyś tam częściej niż na giełdę, może... Kiwnął tylko głową. Gdy już był gotów, podszedł i ucałował gorące czoło. Czuł, że przemęczone, chore oczy śledzą go uważnie, jak jeszcze nigdy. Udało mu się uśmiechnąć. Będzie dobrze, powiedział.
I poszedł Coby, na rozmowę z Panem Bogiem. Pierwszą w swoim życiu.

Coby nie umiał rozmawiać z Bogiem. Ale nie bał się tego. Świątynia go przytłoczyła, tak jak przytłacza wszystkich, każe ściszyć głos, spycha na kolana, ale Coby czuł się nawet pewnie. O dziwo. Uklęknął i długo się rozglądał. Był tu gościem, pragnął uszanować Gospodarza, okazać mu szacunek. Zwłaszcza, że przyszedł prosić. Przyglądał się świeżym kwiatom przy ołtarzu, chłonął zapach tlących się świec, podziwiał światło filtrowane przez witraże. Czekał. Nie wiedział na co, może na jakiś znak. Ale znaku nie było, trzeba było podjąć dzieło.Panie Boże, powiedział szeptem i znów uważnie się rozejrzał. Nawet mucha nie przeleciała (bzdura, w kościele przecież nie ma much), nawet stare drewno ław i konfesjonałów nie miało ochoty zaskrzypieć… Panie Boże, jeżeli jesteś… cisza. Nie, nie przerażająca, taka naturalna, dostojna, taka jak ta pozostająca po uderzeniu dzwonu. Panie Boże , jeżeli jesteś, choć wiem że cię nie ma , daj znać… cisza… daj znać, że jesteś i uratuj ją. Nie znajdziesz lepszego człowieka, niż ona. Nigdy jej tego nie powiedziałem, ale ona wie jak ją cenię, może nawet bardziej niż moją żonę, która jest jej siostrą. Wie, musi wiedzieć, skoro właśnie mnie tu przysłała. Zostawia małe dzieci. Panie Boże, daj ten znak. Jakieś dalekie podzwonne echo, ale to też nie był żaden znak. Panie Boże, jeśli dasz ten znak, ze istniejesz, przyjdę ci podziękować. Zamiast na swoja giełdę, przyjdę tu do ciebie, choćby posiedzieć w tej ławie… nie chcesz się to do mnie odezwać, bo po co, wiem, że cię nie ma , ale jeśli tam…Posiedział, porozglądał się, czekał… Na boży znak? Nie, po prostu nie chciał wracać. Bał się powrotu.A kiedy coś zatrzepotało pod kopułą, jakiś przypadkowy ptak zagubił się w kopulastej klatce świątyni, pomyślał, że to może już dusza… ale zdusił te myśl w zarodku. W latające dusze też nie wierzył.
Z pogrzebu nie wszystko pamiętał. Był mocno rozkojarzony, mocno zagubiony. Podtrzymywał ramię żony, która chowała właśnie własną siostrę. Wydawało mu się nawet, że go tu nie ma, że patrzy na wszystko z góry, że oczy ma z lodu. Poczucie wielkiej bezsilności. Płacz dzieci…

A w niedzielę jak zawsze wstał, ubrał się, wyciągnął plecak z szafy. Ucałował śpiącą żonę i cicho podążył w stronę drzwi. Gdzie idziesz, na giełdę …usłyszał zaspany głos. Na giełdę, potwierdził, śpij. I poszedł swoim stałym szlakiem dobrze znanymi ulicami, które żyły tym samym życiem, co przedtem. Życie toczyło się dalej. Niebo było jasne, bezchmurne, optymistyczne… Ale starał się nie patrzeć w górę.
***

Brak komentarzy: