Karmieni obietnicą,
spętani posłuchem,
odkrywamy
na szyi złudzenie metalu,
uległość
nas
powala fantomowym
bólem,
zgina karki ku ziemi i czyni
ofiarą.
Znowu słowo szaleńca
wytycza nam drogę,
a my kroczymy karnie, niczym
stado liche
owiec, w milczącym marszu,
po okruszek chleba.
Bo bunt nasz nazbyt słaby.
A sprzeciw zbyt cichy.
Poeta
się buntuje. Drętwieją mu dłonie.
Wie, że wiersze
bez gniewu, to
kalekie wrony.
Wybierają dziobami rzucone
okruchy,
nieświadome zaniku skrzydeł
przykurczonych.
Czekamy,
aż przebudzi nas sygnał armatni.
Nie
ty pierwszy Cyprianie,
i nie ja ostatni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz