moja góra podchodzi pod drzwi
szczyt płonie śniegiem deszcz osiada słońcem
zawsze mi się wydaje że w geście pozdrowienia
pochyla pozornie nieugięty kark
bogowie patrzą na ten gest pokory
ze swojego ponad
gdzie wyobraźnia ludzka wyznacza im gabinety
odpowiadam spojrzeniem na spojrzenie
biorę od niej siłę i odwagę
już się nie boję ciężaru zadaszenie świata
bo moja góra to czas oparty o drzewo
niebieskie tajemnice znaczone księżycem
i młyn pański co modlitwy miele
wchodzę śmielej w głąb życia
jeszcze nie pora zawracać
w świecie bez gór
pustka nieba zlewa się z szarością ziemi
marzenia nie wzlatują bo i gdzie
a noc bez księżyca zaczepionego o horyzont
jest jak spojrzenie psa liżącego własny smutek
wgryzającego się w starość
i zagubienie
wchodzę w głąb życia
chwytam wyciągniętą w moim kierunku
skalistą dłoń i szepczę sam do siebie tak
by bogowie też usłyszeli
jesteś szczęściarzem
stary
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz