czwartek, 28 lutego 2019

Rosemary

bo czym była ta kołysanka... czym była sobie,
jeśli nie snem, nie półsnem jeszcze jakby,
więc ćwierćnutą pierwszą, całą nutą
już po krótkiej chwili, osuwaniem się
pojedynczych tonów ku parkowym brzegom,
płytą tektoniczną zarazem, dwoma płytami nawet,
pod bezwolnym oceanem,

jeśli już chcesz wiedzieć..., podałem nutom ramię
i kołysałem się z nimi, z nimi wraz, małe ramionka
szarpnęły, w zbiorowy rezonans wprowadziły,
ugniotły jak papkowatą bezwolną masę, poddały
tyranii, ubezwłasnowolniły, a gdy kołysanie ustało,
poszedłem w przesadnie przejętym rolą tłumie
drobnych nutek, tłumiku raczej, na spotkanie ciszy,

bo jeśli pytasz...  ostatnie to stopnie, grunt chyba,
a jeśli jeszcze nie grunt, to brzeg bulwarów
zanurzających się w wodzie, rozchodzące się kręgi
ciszy, o tak, ciszy właśnie, bo uwierz mi, że jest cisza,
której się nie słyszy, bywa też taka, której słucha się
bardzo uważnie, uważnie bardzo, jak muzyki,
jak kołysanki, bo o nią właśnie pytasz,

więc jeśli już... ta kołysanka wędrówką w wyciszenie
była, paradoksem kołysankowo wędrówkowym,
zaciąganiem bezszelestnej zasłony, ostatnim słowem
w rozmowie serca z rozumem, chyba z rozumem właśnie,
w igraszkach czarnych klawiszy z białymi, wyzwoleniem
była, uwolnieniem.


Brak komentarzy: