Szedłem. Z wiarą, bez wiary, z lękiem i bez lęku,
na chrzcie imię mi dano, kopnięto na drogę,
zalecono bezpieczne mijanie zakrętów
i szacunek przydrożnym kapliczkom ubogim.
Idąc między kwiatami stawałem się kwiatem,
grupkę dzieci mijając, znowu dzieckiem byłem,
a gdy ptaki frunęły z poszumem skrzydlatym,
jednym z nich się wznosiłem w prostocie zawiłej.
A przecież wiem, że nigdy dzieckiem nie powrócę,
daleko mi do ptaka, czy magnolii białej,
to tylko głupie serce tak radośnie tłucze,
i tylko harda dusza przestaje być skałą.
Idąc przez własne życie, szedłem też przez twoje,
tylko krok mi się mylił z przejęcia i obaw.
Ale zawsze wiedziałem, że tylko we dwoje.
dojść możemy do celu, nim skończy się droga.