Rozptaszyła się nadmorska plaża, rozszczebiotała.
Dziwny to widok, same czarne ptaszyska,
i jeden tylko biały. Rybitwa. Jak małe światełko
w ciemności, jak śnieżny przebłysk na ciemnej
rogówce oka, na którą horyzont opada posłoneczną
powieką. Co je zwabiło tak stadnie? Martwa ryba,
zasolone wodorosty? Pobłądziła, odezwało się moje
zadziwienie na widok osamotnionego białego duszka.
Twoje mądre zrozumienie też przystanęło na chwilę.
To nie ona, to tamte zabłądziły, odpowiedziałaś.
Każdej nocy w wędrówce przez ciemność
twoje palce szukają moich, odnajdują, zaciskają,
nieruchomieją. Sen wygładza ostre kamienie
i śmielej stawiasz bosą stopę, bez lęku że coś
spłoszysz i że przebudzi cię szelest poderwanych
skrzydeł. Że wgniecenie na poduszce może
stać się rano pustym gniazdem. Twój spokój,
to moja dobrowolna niewola, brak chęci wyzwolenia.
Bo piękna to chwila. Piekne sekundy i godziny.
Piękne krople życia i piękny ocean.
Czuję się bezpieczny. Czuję się szczęśliwy.
Wciąż idziemy tym brzegiem. Z tobą przy boku
nie boję się błądzić. Gdy mówię, spójrz na te niebieskie
drzewa, tłumaczysz spokojnie, że to raczej niebo
jest dziś bardziej zielone. Lubię jak przemalowujesz
mój świat i to, jak uczysz mnie milczenia we dwoje.
To trudna sztuka i ważny test na bliskość, podobnie
jak mowa dłoni przed snem, zaplecionych aż do bólu.
Wiem, że jeśli cię stracę, sam nie odnajdę dalszej drogi,
zagubię się w niedoskonałym postrzeganiu kolorów.
Dziś pryzma białego piachu należy do mnie.
Odważnie wchodzę między czarne ptaki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz