to nie ja przeglądam się w kałuży
to ona moimi oczami
przegląda się we mnie
poznaję opadającą powiekę
i piwny kolor zwątpienia
zadomowiony przez zasiedzenie
ze statusem niewyleczalnej gradówki
poznaję dłoń która dotyka powiek
to wciąż moja dłoń
tylko skóra jakby już inna
bardziej pomarszczona
wysuszona jak listopad
po którym stąpam
pośród liści sam jestem liściem
może to normalne
może nie
na pewno półwytrawne
z wyczuwalną nutą dojrzałego grona
a to kolorowe
na poduszce
pod głową
to sny
ich szelest wciąż jeszcze lipcowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz