stuletnie księgi
suchy kwiat
czas
zawieszony
w grubych ramach
to wszystko ja
tak
właśnie ja
bo dusza
przecież
ta sama
stuletnie księgi
suchy kwiat
czas
zawieszony
w grubych ramach
to wszystko ja
tak
właśnie ja
bo dusza
przecież
ta sama
Nieśmiertelną cię czynię, zawłaszczam,
przechwytuję wspomnieniem nieśmiałym
z tej pościeli, w której jeszcze wczoraj
w dzień drzemałem, a w nocy kochałem.
Za nieznany świt oczu porywam,
za ich szklistość, o mocy kryształu,
choć tę szklistość wciąż deszczem nazywasz,
letnią kroplą, stygnącą pomału.
Za dojrzałość zielonych ogrodów,
z jej muzyką, płynąca gdzieś z głębi.
Za ten szept, zawieszony jak nuty,
w pięcioliniach zielonych gałęzi.
Po to, by cię utrwalić w obrazach,
w wiecznym locie ku wyspom nieznanym,
nieśmiertelną cię czynię, zawłaszczam,
cichym wierszem oprawiam cię w ramy.
nie pytajcie gdzie kroczyłem i po co
ani kto wyznaczał trasę
los Bóg czy też może zmęczenie
ocierające się o moje nogi
z potulnym i lękliwym spojrzeniem
okaleczonego psa
przede mną szło drzewo
szeleszcząc starością
nie śmiałem wymijać
modliłem się ciszą
zatrzymała nas rzeka
czas ścigał się z jaskółką
pomachałem zamyśleniem
odpłacił rozgwieżdzoną perłą
osadzoną w krysztale kałuży
jaskółka zajęta własnym zapętleniem
zignorowała pętlę czasu
zakołowała nad na łomżyńskią skarpą
kłaniając się przygarbionym macebom
schodzącym w wieczystym marszu śmierci
w stronę rzeki obiecanej
jaką stała się dla nich Narew
dostojna rzeka
oswojona z bliskością starego cmentarza
zajęta regulacją własnego nurtu
nie przejęła się zbytnio upływem czasu
śmiało sięgnęła
po wydzielony kęs księżycowej kremówki
zesłany z niebios
na anielskich skrzydłach
białych ptaków
jak widzisz
nadleciałem
jak głodne zwierzę
jak kruk
ściągnęła mnie
z mlecznej drogi
kusząca biel
twoich nóg
dopiero dziś
zrozumiałem
istotę ptasich cnót
nie skrzydło
kieruje ciałem
tylko pragnienie
i głód
lądowanie
poza punktem G
odjęte punkty za brak telemarku
ale wybacz
to koniec sezonu
start też z niższej już belki
co oznacza
mocno skrócony rozbieg
piękny ten świat
w którym bielą poduszki
oszukuję brak śniegu
a wścibstwo ścian i sufitu
zastępuje widownię
piękny kalendarz
w którym sezon startów
kończy się
słoneczną ciągle jesienią
coś wzleciało
coś minęło
coś trwa nadal
kołnierz z lisa
zdarta płyta
dno butelki
ból w kolanie
sen na raty
słaba kawa
ja niepiękny
ty niepiękna
my wciąż piękni