niedziela, 21 czerwca 2009

Coby (zebrane) 4

Spotykał ją w swoim parku, przychodziła z małym chłopcem i siadała na ławce, często obok niego. Rozmawiali, czasem szczebiotali wesoło, czasem Coby czytał jej swój wiersz… Lubił czytać jej swoje wiersze i lubił patrzeć jak na nie reaguje. To wielka sprawa wzruszać kogoś do łez, a jej oczy często i szybko wilgotniały. Coby nazbyt sporadycznie zaglądał w ten rejon parku, gdzie dzieciaki biegały z krzykiem, ale czasem brakowało mu tego, to trzeba przyznać. A może lubił ją spotykać… Chyba tak. Więc gdy dziś znów usiadł obok niej na ławce, jakoś tak samo wyszło, że powiedział: - Lubię Cię tu spotykać. Zawsze się uśmiechasz, to szczególna zaleta, cechuje ludzi dobrych. Chyba jesteś dobrą, szczęśliwą kobietą. Odpłaciła wiadomo czym - uśmiechem, tym razem tajemniczym, złagodzonym nutą refleksji. Czy była szczęśliwa… - Do wielkiego szczęścia się nie przyznam, do malutkiego mogę – głos też był refleksyjny i łagodny – w jakimś stopniu jestem szczęśliwa. Mam synka, rodzinę, przyjaciół, mam serdeczną przyjaciółkę, pracę którą lubię… mam mieszkanie…a że czegoś brakuje, tego kogoś… jakoś z tym żyję. Nie lubię się skarżyć. Taka już moja natura, dla mnie szklanka zawsze jest pełna do połowy, nigdy do połowy pusta… Pokiwał głową, zaaprobował, przecież dumny był zawsze z siebie, że myślał podobnie. A młoda kobieta wstała, przeprosiła go i poszła potowarzyszyć synowi w jego harcach. Ale wróciła. Spojrzała na Cobyego wzrokiem w którym było i wyczekiwanie i coś jak szukanie ratunku, tak jakoś, jakby go pierwszy raz widziała. Jakby coś sobie przemyślała tam z boku. Przysiadła obok niego, w zadumie, w bezruchu. A gdy nie pytał o nic, tylko patrzył przed siebie i czekał, powiedziała: - Zapytałeś czy jestem szczęśliwa, zapytałeś właśnie dziś… - Czy jest w tym coś szczególnego? - Dla mnie tak. Kończę dziś 30 lat, … Wydał okrzyk radości i triumfu, szczery i niekontrolowany…piękny wiek kobiecego rozkwitu, chyba najpiękniejszy. Pokiwała głową, jakby się zgadzała, ale jej oczy zaciągnęły się chmurami, mgłą i deszczem. Tak jakoś jesiennie. - Przytul mnie Coby – powiedziała niespodziewanie - tak na chwilę… Rozejrzał się wystraszony, więc dodała: - nie bój się, za to nie zamykają, zaraz sobie pójdę – i sama się wtuliła w jego pierś. Objął ją ramieniem, z początku delikatnie i z lękiem lecz po chwili wzmocnił uścisk, ośmielił się widać, ale w dalszym ciągu nie pytał o nic. Czekał, aż sama powie co gra w jej duszy. A grało, trzeba przyznać, grało… - Masz chyba rację z tym rozkwitem kobiecości....Sama też tak się czuję, całkowicie świadoma siebie, swojego ciała, seksualności i emanująca wewnętrznym promieniem, światłem....Nie narzekam na wiek, jestem daleka od rozpaczania czy użalania się nad sobą, ale przyznam, że trochę się boję… bo to już jest nieodwracalne, jak zresztą większość rzeczy w naszym życiu. Mam więc zamiar cieszyć się swoim rozkwitem i ze swojego pięknego wieku czerpać garściami wszystko. Zanim przestanie być piękny. - Korzystaj… życzę Ci tego. Zaśmiała się sarkastycznie, zagryzła wargi z bezsilności. Baaa…- Trzymam fason Coby, trzymam i staram się nie poddawać, żeby nie wpaść w otchłań, jestem otoczona mnóstwem ludzi a mimo to czuje się samotna....Ale zawsze staram się to uczucie od siebie odsunąć...I muszę być ostrożna, muszę, bo życie mnie tego nauczyło - jakoś zawsze trafiłam na drani. Chyba mam w sobie magnes, który przyciąga samych lekkoduchów, być może dlatego ostatnio trzymam dystans. Nie narzekam na brak adoratorów....ale.. – zrobiła przerwę na pozbieranie myśli - …ale są takie dni, takie noce… chciałabym , by ktoś mnie zaprosił do swojego życia. Ktoś mądry i dobry… Nie, nie chcę mieszkać tam kątem, chcę tam być u siebie. A może odwrotnie, może to mnie się uda kogoś zaprosić do mojego życia, może wstąpi i… i zapragnie zostać… Wskazała przed siebie, nie od razu wyczuł gdzie, okazało się, że chodzi o słońce nisko zawieszone nad horyzontem. – Widzisz Coby to słońce? Malutkie i blade. Wyblakłe. Jakby za mgłą, za chmurami… Ono świeci dla mnie. Innym świeci potężna kula ognia. Cóż, cieszę się i z tego, byle świeciło. - Gdybym mógł Ci rozjaśnić dni… - szepnął pod nosem Coby, ale nie dosłyszała. Wstała, krzyknęła na swojego małego syneczka, który przybiegł karnie w te pędy i ufnie wcisnął małą rączkę w jej matczyną, opiekuńczą dłoń, dającą mu poczucie bezpieczeństwa. - Gdybym mógł cię wziąć za rękę… - Coś szepczesz Coby – spojrzała pytająco, a gdy nie odpowiedział dodała – czas na mnie Pójdziemy swoją ścieżką, jaką wyznaczyło na życie. Ja ze swoim maluszkiem, we dwoje, to już prawie gromadka… no, nie bądźmy tacy poważni, pożegnaj mnie uśmiechem. Była znowu sobą, uśmiech powrócił… Jasne, jasne… Pożegnał ją uśmiechem, o który prosiła. A potem spojrzał jeszcze raz w kierunku anemicznego słońca. I znowu coś zagadał pod nosem… gdybym wiatrem mógł być czasem… tak to jakoś zabrzmiało… Coby tak ma, pewnie zaraz wyjmie kartkę z kieszeni i coś zapisze. On tak już ma… /125 dni temu, 16:46 (16 lutego) *** 

Brak komentarzy: