nie wierzyłem w
istnienie nieba
a ono otworzyło się
naprawdę
trzeba było tylko
naciągnąć orbitę
przebić stratosferę
ominąć słońce w
bezpiecznej odległości
księżyca nie musieliśmy
się obawiać
na pewno nie w środku
dnia
zamiast płomieni
oferował
podświetlony popiół
tak jak umiałem
i nic to że nieudolnie
w świecie tworzonym
przez siedem nocy
zastąpiłem ci stwórcę
rozstąpiło się morze
głodne dotyku bosej
stopy
pierścienie ognia
zamiast nieść pokutę
bratały się z grzechem
dotykiem przebudziłem
martwe powieki
i był to chyba jedyny
prawdziwy cud
mojego samowładztwa
*
wieczorem
w kafejce na francuskiej
wypiliśmy kawę
ty piłaś z podwójnym
cukrem
ja z wielokrotnym
wspomnieniem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz