czwartek, 21 czerwca 2018

GDZIEŚ PONAD STRATOSFERĄ


nie wierzyłem w istnienie nieba
a ono otworzyło się naprawdę
trzeba było tylko naciągnąć orbitę
przebić stratosferę
ominąć słońce w bezpiecznej odległości

księżyca nie musieliśmy się obawiać
na pewno nie w środku dnia
zamiast płomieni oferował
podświetlony popiół

tak jak umiałem
i nic to że nieudolnie
w świecie tworzonym przez siedem nocy
zastąpiłem ci stwórcę

rozstąpiło się morze
głodne dotyku bosej stopy
pierścienie ognia zamiast nieść pokutę
bratały się z grzechem

dotykiem przebudziłem martwe powieki
i był to chyba jedyny prawdziwy cud
mojego samowładztwa

*
wieczorem
w kafejce na francuskiej
wypiliśmy kawę
ty piłaś z podwójnym cukrem
 ja z wielokrotnym wspomnieniem


Brak komentarzy: