kiedy podchodzisz pod jej drzwi
zmęczone miasto jeszcze śpi
pusta otacza cię ulica
zamiast latarni sierp księżyca
choć bardzo pragniesz
nic nie słyszysz
nieprzenikniona mowa ciszy
pod oknem zagubiony stajesz
czekasz
aż spłoszy cię świtanie
przemierzasz dachy i balkony
jak duch zawłaszczasz świat uśpiony
ślepych okiennic węszysz zmowę
słuchasz
wyciągasz w górę głowę
potem odchodzisz wolnym krokiem
śledzą cię zimne oczy okien
a wokół
dokuczliwa pustka
jak zaciśnięte w złości usta
jak zagryzione z bólu wargi
jak kołujące
ptasie skargi
i wiesz już
w całej swej niemocy
że znów tu wrócisz którejś nocy
ślepo bezwolnie i poddańczo
jak trawy które z wiatrem tańczą
w niewoli łatwopalnych wierzeń
że wyjrzy kiedyś
że dostrzeże
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz