Jeszcze świt mglisty jak niedospanie,
jakieś słowo na drogę powrotną,
potem wszystko zabierze niepamięć,
bury dym pozostanie i popiół.
Resztka nocy sufitu się chwyci,
bose stopy obmyje jak fala.
Zbyt dyskretna, by światło przemycić.
Zbyt taktowna, by pytać co dalej.
W małym domku, dwa kroki od plaży,
w naszych rękach świt każdy dojrzewa.
Siedem nocy nam musi wystarczyć
pod jabłonią
dobrego i złego.
Jeszcze tylko tulące nas ściany
w pokoiku, którego nie znamy,
i wzrok w sufit wczepiony palcami,
a za ścianą ktoś w szepty wsłuchany.
Jeszcze szkło przewrócone na stole,
lustro zbite w porywie niemocy,
jeszcze wódka paląca jak piołun,
pusty peron kończącej się nocy.
W małym domku, dwa kroki od plaży,
gdzie niedawno rodziła się miłość,
gdzie tak wiele się mogło wydarzyć,
a zdarzyło się to,
co zdarzyło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz