wtorek, 22 września 2020

JURATA

 Jeszcze świt mglisty jak niedospanie,

jakieś słowo na drogę powrotną,

potem wszystko zabierze niepamięć,

bury dym pozostanie i popiół.

Resztka nocy sufitu się chwyci,

bose stopy obmyje jak fala.

Zbyt dyskretna, by światło przemycić.

Zbyt taktowna, by pytać co dalej.


W małym domku, dwa kroki od plaży,

w naszych rękach świt każdy dojrzewa.

Siedem nocy nam musi wystarczyć

pod jabłonią

dobrego i złego.


Jeszcze tylko tulące nas ściany

w pokoiku, którego nie znamy,

i wzrok w sufit wczepiony palcami,

a za ścianą ktoś w szepty wsłuchany.

Jeszcze szkło przewrócone na stole,

lustro zbite w porywie niemocy,

jeszcze wódka paląca jak piołun,

pusty peron kończącej się nocy.


W małym domku, dwa kroki od plaży,

gdzie niedawno rodziła się miłość,

gdzie tak wiele się mogło wydarzyć,

a zdarzyło się to,

co zdarzyło.





Brak komentarzy: