zadumali się niebiescy
bo nie taką chcieli Ziemię
skrajem lasu
człowiek kroczył
uciekało wilcze plemię
zatrwożyła się wilczyca
przygarnęła
młodą psiarnię
spójrzcie dzieci
to są ludzie
mają zęby
pamiętajcie
zadumali się niebiescy
bo nie taką chcieli Ziemię
skrajem lasu
człowiek kroczył
uciekało wilcze plemię
zatrwożyła się wilczyca
przygarnęła
młodą psiarnię
spójrzcie dzieci
to są ludzie
mają zęby
pamiętajcie
Zachłanne spojrzenie zlizuje piasek z półnagiej
dziewczyny. Cień osiada wielkim skrzydlatym ptakiem,
walczy ze słońcem o pierwszeństwo dotyku, zawłaszcza
ramiona i biodra, odsuwa na bok cały zbędny świat.
Niezbyt daleko. O centymetry. O metr zaledwie,
i aż o metr. O ułamek nadmorskiej plaży
Samotność nie jest dożywotnim wyrokiem. Jeśli zaboli,
wykrzycz ją żywiołowi, fala przechowa ten krzyk.
Deponowanie lęków, próśb i skarg, to jej powinność.
Odda je, gdy poprosisz. Wrócą do ciebie pytania,
na które nieograniczone w swej mądrości morze
też nie znajduje odpowiedzi.
Przyklejone ziarenko piasku potrafi przysłonić nie tylko
morze. Przysłania wszystko. Wędrująca w dół po szyi
kropla przesuwa granice oczekiwań. Przez jej pryzmat
spogląda się dalej. Widzi więcej. Pragnie bardziej.
a potem spłynęła ciemność
spłynęła razem ze mną
uznałem jej mądrość
jej siłę
by piękna nie budzić śpięcego
oparty plecami o niebo
patrzyłem
patrzyłem
patrzyłem
wiele spojrzeń przed nami
i wiele niespojrzeń
pod jabłonią ogrodu
dobrego i złego
przysiadam na gałęzi
ptasim drżeniem tańczę
śnię zanim jeszcze zasnę
budzę się nie budząc
wciąż się łudzę
że cisza skrapla się nutami
z których gniazda wijemy
w odruchu przetrwania
chwila w której odfrunę
i ta gdy tam wrócę
połączy cichy skowyt
cienką nutą tkany
twoje oczy zachłanne
wsparte siłą zaklęć
suną palce ku szczytom
a szczyty ku palcom
dotknij tak
jak powinien dotykać mężczyzna
nie ucieknę
nie strącę
może tylko zadrżę
wy
którzy chcecie
zbawiać świat
ustawcie szyki
w poprzek drogi
ja chcę się
świętować
chcę się śmiać
łzy wam zostawiam
i deszczowi
a ta dusza...
może nie ocean
bardziej akwen
z przepastną głębiną
a to granie...
rybką nieśmiertelną
niedostępną żarłaczom
rekinom
akurat w tańcu
akurat w tej chwili
świat przywołują
myśli
nieproszone
znikną
jak zawsze
gdy skończysz wirować
cicho
na palcach
każda w swoją stronę
rozdzieleni
marmurem pomników
bezszelestni
w wędrówce
przez wieczność
odnajdują
wspomnienie dotyku
w złotym krążku
na palcu
serdecznym
wczorajsze dzieci
umierają dziś na starość
wciąż ne wiedzą jak należy umierać
nikt ich tego nie uczył
bywa że nie pamiętają
czy wciąż jeszcze żyją
czy już odeszli
bywa też że pamiętają za dużo
nikt nie mówił im choćby tego
że rachunek sumienia należy robić
również za grzechy cudze
tak byłoby uczciwiej
zawsze czujemy się lepsi
oceniamy innych krytycznie i surowo
oni patrzą na nas podobnie
to pomaga żyć
czy pomoże lepiej umierać
trudno powiedzieć
a ci co czyniąc znak krzyża
mówią że znają prawdę
wcale nie są mądrzejsi
stając przed uchyloną zamgloną bramą
staną też przed tym samym co my
prostym rachunkiem
zwątpienia
a w tej tęsknocie
jakaś dzikośc
bo z dzikich uczuć się wywodzi
jakże cudownie dziczeliśmy
w fermencie buntu
gniewni
młodzi
jak nazwać dzikość
dziś po latach
gdy wychłodzoną kroplą spływa
chyba tęsknicą nie tęsknotą
tak w resztkach buntu
ją nazywam
nie musicie cyklicznie
naciskać mi krtani
i poluzowywać
potrafię sama oddychać
nie musicie prowadzić na smyczy
potrafię wytyczać własne ścieżki
nie musicie chronić mnie
przed drzewem dobrego i złego
nic nie kusi bardziej niż
zakazany owoc
nie musicie zakrywać mi ust
chroniąć gardło przed anginą
chcę wreszcie sama diagnozować
krzyczeć
czasem nawet zakląć
przez próg nocy przemykam
po śladach rozmytych
omijając kałuże
lęki
niepokoje
rano znów mnie powita
miękki dotyk świtu
i włosów
co nie moje
a tak bardzo moje