Niezapisana kartka na stole i mucha w szklance piwa
nie poprowadzą na bal u Wolanda. Obcym wstęp
wzbroniony. Obcym twórcom. Umysłom obcym.
To tylko nienasycone bruliony skazane na niebyt
sprawczą mocą piekieł. To zaledwie odbite światło.
Wieloramienne życie i jednookie przeznaczenie.
Błahość spraw wielkich i majestat rzeczy małych.
Świt różowy i zmierzch czerwono złoty.
To bal, na który mogę jedynie zazdrośnie spoglądać
przez rozświetlone świecami okno, świadom
zasklepiającej się niemocy.
(…Kiedy zachodziło właśnie gorące wiosenne słońce,
na Patriarszych Prudach zjawiło się dwu obywateli...)
Pierwsze słowa, wiosenne krople, życiodajny krzyk zieleni,
po zasycenie. Paniczny odruch twórczego sumienia, które
w ślepej wędrówce trafia akurat tam. Pokarm czy narkotyk?
Nie tak, nie tak... Patriarsze Prudy natrętnie pchają się
we wszystkie wyjałowione ugory, w krajobrazy umysłów
pozornie niczyich. Bo nawet jeśli o wiosennym słońcu,
to bardziej o przymkniętych oczach w obliczu majestatu.
Cofam słowo po słowie, po początek zaczepiony o krawędź,
po zaiskrzenie naelektryzowanej duszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz