niedziela, 29 maja 2022

Dwa księżyce

 gdybyś była księżycem

wyłbym do Ciebie w nowiu

gdybym ja był księżycem

nasłuchiwałbym twojej tęsknoty

a gdyby tak dwa księżyce…


jakaś bzdura

ale wilk i wilczyca

to już prędzej


*


dwa księżyce

dwa wilki

dwie tęsknoty

jedno wielkie wycie



sobota, 28 maja 2022

* * *

 

jest maj
zielona radość
beztroska i niewinna

gdzieś tam
na Wyspie Węży
też wiosna
lecz już inna




niedziela, 22 maja 2022

Oczy

 oczy przysłonięte mgłą

twarz zakryta cieniem

już wspomnieniem tylko są

już tylko wspomnieniem

usta co mi słodycz dały

przed malutką chwilką

już wspomnieniem pozostały

już wspomnieniem tylko

odmienieni zagubieni

już nie tacy sami

coraz większa głębia cieni

dopełniona mgłami



lecz są jeszcze oczy inne

piękne chociaż smutne

których poznać nie zdążyłem

które poznam wkrótce



sobota, 21 maja 2022

* * *

 lot bez powrotu

z biletem w jedną stronę

a przecież wracasz



środa, 18 maja 2022

Przecinek

 

Pewna gniewna niewiasta

rzekła: Kropka! I basta!!!

i marsową zrobiła tu minę.

Mąż, już człowiek niemłody,

polonista z zawodu,

rzekł: przecinek, kochana, przecinek.




Śpiewamy


 

nam śpiewać nie kazano a przecież śpiewamy

piosenki co przez życie idą razem z nami


dorastaliśmy z nimi bardzo bardzo młodzi

można rzec że wraz z nami uczyły się chodzić


wchodziły na trzepaki spały pod namiotem

wskakiwały do Świdra z młodzieńczym polotem


i tak jakoś tak jakoś... zapał w nas nie ostygł

kroczą z nami jak cienie te przyrodnie siostry


wystarczy ręka w górze byśmy mogli śpiewać

by śpiew wypełnił ściany i kołysał drzewa


bo to już zwyczaj taki ta ręka co w górę

unosi się dostojnie i kieruje chórem


kurier czerwooooo… pod niebo strzela na kształt gromu

gdy już gardła dość mają wracamy do domu


przez czas jakiś wraz z nami młynareczka kroczy

tak wielką siłę mają jej niebieskie oczy


*


nam przerwać nie kazano więc nie przerywamy

od lat już od stuleci

śpiewamy

śpiewamy

Zmurszenie

 

przemęczony anioł śpi

nawet nie wie że znów dnieje

żółkną wysuszone dni

z drzew spadają jak nadzieja


w lustrze zapomniana twarz

nieruchomych oczu szyba

zagęszczony spływa czas

gęsta lawa już zastyga


ufność kruszy się zmurszała

z chłodu i nadmiaru soli

nie otwierasz się już cała

przeciąg szkodzi

przeciąg boli


chciałaś wyrwać się ze snu

jak z pomieszczeń niewietrzonych

przebić zagrzybiony mur

przez spękane skoczyć schody


desperacko cofnąć czas

zazielenić znów nadzieje

i zaufać jeszcze raz

zanim jesień zbursztynieje


jeszcze pośród piasków złotych

móc beztrosko deptać fale

brodzić po nich sercem bosym

bez rozsądku

bez umiaru




Marii Pileckiej


 


idziemy

otworzyłaś przed nami dorosłość

stałaś w drzwiach drewnianego domu i patrzyłaś

czy obieramy właściwy kierunek czy sobie z tym radzimy

ty najlepiej wiedziałaś jak trudna może być ta droga

i jak potrafi być bolesna


idziemy

wyruszyliśmy mocni latami nauk i przygotowań

w sweterkach które kupowałaś nam

z dobroci serca


idziemy ciociu

czy mądrzejsi nie nam to osądzać

niesiemy prawdy i wpajane przez lata przykazania

oddajemy to co dostaliśmy

staramy się z gęby nie robić cholewy


ciągle jeszcze łobuziaki

na miarę kształtowanych charakterów

słyszymy w głębi duszy dobrze znany głos mówiący

możesz być łobuzem ale honorowym

z żalem że w świecie ze szkła i aluminium

znikają podwórka i stare mury

że kurczy się droga


żegnałaś nas stojąc w drzwiach starego drewniaka

teraz spoglądasz z góry przez jasne niebieskie okno

jak kroczymy w pełni gotowi na rachunek sumienia


jak idziemy

nadchodzimy


To wciąż Praga


 

na skórze praskich ulic wybrzusza się przeszłość

zaczepiona skrzydłami o dachy

przenika kurzem w nasłonecznione prześwity strychów


na parapetach rozpychają się gołębie

spływają stadami w świat bezzębnych parkanów

i niezaleczonych ścian dotkniętych szkorbutem


w warszawskich zaklętych rewirach

dopala się wątłe echo trzepakowych pokoleń

tlą się ukwiecone kapliczki

z nieśmiertelnymi płomykami nadziei


na ulicy Stalowej podwórka niby wciąż te same

tylko nie ma już bującego nad głowami nietoperza

gromadka dzieci nie podążą za czarodziejem

ożywiającym gazowe latarnie

z okien zniknęły słoje z malinami zwieńczone białą koroną cukru

z okiennych poduszek wycofały się stare kobiety


na Środkowej pod numerem dziewiątym

stuletni drewniany dom modli się o szybką i bezbolesną śmierć

na którą my najbliższa jego rodzina

i przeciwnicy architektonicznej eutanazji

nigdy się nie zgodzimy


w zmurszałych praskich murach

z długiego snu wybudzają się zasuszone ziarna

świeżymi pędami kiełkuje kawiarniana muzyka

poezja zachłannie oddycha prawobrzeżnym powietrzem

przechowywanym jak relikwia

dla kolejnych pokoleń