los
przeznaczenie
szczęście
przypadek
sukces
wyrok
droga
siła przetrwania
sinusoida
może tak
a może nie
nie mnie to osądzać
los
przeznaczenie
szczęście
przypadek
sukces
wyrok
droga
siła przetrwania
sinusoida
może tak
a może nie
nie mnie to osądzać
średnik przecinek
cudzysłów kropka
okruszek serca
myśl
metafora
kamienie drogi
którą powracam
na sygnał z góry
że widać pora
a ze mną listy
z dawnego świata
jak te litery
wyryte w drzewie
staram się wracać
po własnych śladach
lecz czy nie zbłądzę
tego sam nie wiem
a przecież
przetrwaliśmy
w zamgleniu firanki
choć nie ma już tych okien
i tamtego śniegu
ty
wczorajsza wariatka
która już nie tańczy
i ja
kurczak beztroski
z wolnego wybiegu
Wracam , wiedziony tym co już mija,
po oczyszczenie z nadmiaru soli,
chcę szepnąć murom, że jeszcze żyją
- kruchym, zmurszałym, lecz ciągle moim.
Bo mnie prowadzą kapliczki w kwiatach,
złocone słońcem wczorajsze śniegi,
pałac w Oborach, ścieżki w Kabatach
i ciepły piasek na praskim brzegu.
Bo mnie prowadzi durny sentyment,
krtań przesuszona i łezka w oku,
niezmienna pamięć dłoni matczynej
- spokój i zieleń,
zieleń i spokój.
Po historyczne świdermajery.
Po okna, w których czas zawieszony
utrwalił zarys starej kobiety,
wsłuchanej w senne niedzielne dzwony.
Bo we mnie bije serce człowiecze,
w kierunku Narwi wskazuje drogę
i w stronę Bugu, co starorzeczem
wabi, więc idę, dopóki mogę.
Bo mnie prowadzą lasy Mazowsza,
których tu wokół naprawdę wiele,
po coś, co czeka na mnie od zawsze
- zieleń i spokój,
spokój i zieleń.
rzeźbisz mój posąg
ręką własnych oczekiwań
pyłki na koszuli
zagnieciony kołnierzyk
chichot wiatru we włosach
materiał twoich
artystycznych wizji
wyprostuj się
nie garb
słyszę co jakiś czas
prostuję to co potrafię
co jeszcze mogę
prostuję myśli
oczekiwania
brak oczekiwań
przebłyski myśli o braku oczekiwań
niedomagania karku pomijam
to tylko bliskość ziemi
bezwzględna teoria względności
i brzemię księżycowego pyłu
niepewnością
oswajam bliskość drugiej filiżanki
mojej też uczę się na nowo
zmrożone kwiaty na białej porcelanie
śmielej spoglądają w kierunku
roztańczonej świecy
niepamięcią
tłumaczę brak zakończenia snu
w którym byłaś i nie byłaś
ty uczysz mnie szeptu
przywołującego ptaki
spłoszone przebudzeniami zegara
nie wiem co spijasz wzrokiem
czy wino z mojego kieliszka
czy z ust smak czegoś
co mam zamiar dopiero skosztować
zanim zdecydujesz się ofiarować mi niemiłość
niepohamowaniem przekrzyczę własne lęki
niedosytem odgarnę włosy z twojej szyji
niedotykiem dotknę kolan
niepytaniem
cofnę niepewność
uczepioną nieruchomej klamki
za sprawą sił natury
wciąż uczysz się od nowa
że czasem mały podmuch
zakręcić może głową
kapelusz da się chwycić
by podmuch go nie strącił
lecz myśli nie powstrzymasz
gorący wiatr
gorący