wymodliły mnie
akacje
wyśpiewały drzewa
pochylony stary
kasztan
wciąż coś dla mnie
śpiewa
Stoi na stacji lokomotywa,
Stoi i sapie, dyszy i dmucha,
Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha...
A niech se stoi. Po mnie to spływa
wyszedł z domu
dotychczas nie powrócił
żadnych alarmów
żadnych komunikatów
ani pretensji do Anioła Stróża
już to znasz
już mu się to zdarzało
teraz potrzebny tylko
kielich wina
cierpliwość ścian i sufitu
łaskawość snu o piątej nad ranem
wiara
nadzieja
strzępki
czegoś tam jeszcze
ptasie serca
żądają niewiele
wiem
bo sam
takie mam
jak wróbelek
fruną tu
w porze dżdżu
prosto z nieba
małym sercom
tak mało
potrzeba
na imię miała Nadieżda
wbrew przyjętym prawdom
nie umarła jako ostatnia
za nią podążyły Tamara Irina Swieta
i inne piękne dusze
w niepięknych
pokancerowanych ciałach
gdyby urodziła się
na naszej ziemi
dano by jej imię Nadzieja
urodziła się
po niewłaściwej stronie Styksu
i nawet gdyby nazywała się Elpis
lub Speranza
trudno by jej było dziś
przetłumaczyć
przeliterować
uwierzyć w słowo
nieśmiertelność
w listopadzie
pustoszeją chodniki
zasypiamy
gdy zima się kłania
za to w maju
za to w maju
za to w maju
ruch
jak w godzinach
szczytowania
to nieprawda że w ogrodach rosną czarne drzewa
one tylko narzuciły wieczorne ubranie
wczesnym brzaskiem pieśń poranną senny ptak zaśpiewa
i zasłona się rozsunie
a świat zmartwychwstanie
sny poranne to niezmiennie radości i smutki
ustawiamy je na półkach obok nocnych marzeń
pełnią rolę drogowskazów w naszym życiu krótkim
gdy wchodzimy w dzień kolejny
pełen nowych zdarzeń
może będzie to dzień jasny radosny i miły
może z wiarą i nadzieją ranne wstaną zorze
może kogoś napotkamy kogo sny wróżyły
może czuły list nadejdzie
może może może
a jeżeli się nie spełnią skrzydlate nadzieje
i znów szary dzień przeskoczy na różańcu życia
w którym nikt nas nie przytuli nikt się nie zaśmieje
do snów karnie powrócimy
do marzeń z ukrycia
noc jak matka nas utuli spokojem i ciszą
na powiekach dłoń położy i nasyci snami
zanim szmery zza firanek do snu ukołyszą
znów drzew czarnych mroczny szpaler
przejdzie pod oknami
a tamte oczy
straciły śmiałość
a tamtym dłoniom
brakuje drżenia
a tamte słowa
gdzieś uleciały
a moje myśli
w tamtej zieleni
Tobie, co nosisz imię HOMO,
niewolnikowi chorych marzeń,
życzę wielkiego lustra w domu,
być nie zapomniał własnej twarzy.
Żebyś, natchniona ty istoto,
walcząc o miejsce na Parnasie,
nie wdepnął w szambo ani w błoto
i rzekł z triumfem: - Da się?
Da się!!!
tyle mnie we mnie
po wypełnienie
po czarne światło
po białe
cienie
po wiersze
które
lądują w chmurze
gdy je uwalnia
ciało
nieduże
A potem przyjdzie starość. Nie wystrasz się, że brzydka,
w znoszonym starym płaszczu, z wiechą spłowiałych włosów.
Spójrz na nią jak na kogoś, kto patrzy wzrokiem matki,
kto za serdeczny uśmiech odpłacić łzą jest gotów.
A potem zje w pośpiechu to, czym ją poczęstujesz,
przyśnie na krótką chwilę w kącie, opodal pieca.
Oszczędna w swej wdzięczności, w milczeniu drzwi poszuka,
przemyci promyk światła w zmęczonych szarych oczach.
A potem raz ostatni siądziecie pod Rysami,
zaczeka aż pomilczysz na postrzępionej skale
i razem pożegnacie koronę górskich grani,
by nowym czarnym szlakiem podążyć wolno dalej.
A potem ci daruje drżenie bezradnej dłoni,
zabierze cię nad rzekę, gdzie czeka łódź drewniana,
spróbuje wyprostować zgarbione, kruche plecy,
zaczeka aż z nią wsiądziesz, bo nie chce być tam sama.
po twoich meblach będą inne meble
twoją piżamę ktoś zastąpi swoją
chłodnym dotykiem zetrze pył po tobie
odciski palców zostawi aniołom
po nocach spanych przyjdą te bezsenne
codzienna kąpiel w morzu zapomnienia
wódka jak piołun dobra na niepamięć
i udawanie że nic się nie zmienia
kolejna niemoc kolejne czekanie
szukanie sensu myśli które bolą
przeciwbólowe półwytrawne wino
podarte zdjęcia sklejane raz po raz
milczące ściany i milczący sufit
po siódmym niebie piekło numer osiem
nowa od podstaw nauka chodzenia
niczego nie chcieć o nic już nie prosić
po nowych nocach i nowej pościeli
po nowych meblach czas także na lustra
w których zawiśnie rachunek sumienia
bo tamta rama aż do bólu pusta
po tamtym życiu śmierć bo cóż innego
po tamtej śmierci znów pozorne życie
i chora pamięć która drąży krople
w puste naczynie srebrzone księżycem