trudno grzesznemu
być stróżem dla anioła
nie tak być miało
chowam się przed deszczem
być może spadnie
być może nie
chmurka tak dziwnie
i przyjaźnie się uśmiecha
chowam się pod wierszem
który dopiero napiszę
być może
kto wie
przynajmniej spróbuję
tak naprawdę
to on
jeszcze nieopierzony
bardziej potrzebuje
schronienia
choć wbrew logice
nie zamierza unikać deszczu
to nie tak
że za wszystko
można teraz obwiniać niewidzialną ćmę
której wystarczył taniec świecy
odbity w pełnym szkle
by żywioł osmalił jej skrzydła
i też nie tak
że właśnie akurat ta świeca
ten żywioł
pełne szkło
nieprzewidywalność niewidzialnego
czy może raczej niewidzialność
nieprzewidywalnego
to nie tak
że twoja silna wola
ma drżenie dzikiego ptaka
którego tak łatwo spłoszyć dotykiem
to nie tak
bo w udach masz moc
i w biodrach masz moc
a w pierzastej niemocy
której pisana uległość
moc się kryje
największa
bańka mydlana
z wdziękiem osiadła na włosach
nieważny był jej krótki żywot
ulotna chwila wystarczyła
pozostawiła po sobie tęczowy uśmiech
zagajnik wrzosów
pokłonił się bezgłośnie nieświadom tego
że potrafię czytać jego purpurowe znaki
że zamieniam je w strofy
samotne smutne drzewo
którego oko łzawiło żywicą
przytuliło mnie rozdzierając koszulę
nie miałem żalu
też je pozdrowiłem
wierzba rozpostarła parasol
sprawiła że poczułem się ważny
podziękowałem zawracając w deszcz
z nim najbardziej lubiłem rozmawiać
a później jeszcze ten człowiek
portfel w kieszeni marynarki
skutecznie tłumiący bicie serca
dużo słów
zbędnych słów
i spojrzenie chorego ptaka
nie podejmujące rozmowy
akurat on
miał mi najmniej do powiedzenia
nie jestem dobrym wspinaczem
pokonuję niewielkie dystanse
dwa trzy piętra zaledwie
w dół też wcale nie lepiej
nie te nogi
nie to serce
nie to ciało
moje spojrzenia ku górze
po innych błądzą obłokach
a w tle
gitarowe schody
prowadzące akordami do nieba
w swojej drodze
kieruję się światłem
nie muszę go szukać
samo wychodzi na spotkanie
kieruję się baldachimem
zachrypniętych basowych strun
chroniącym przed niepożądaną
świętością
*
woda święcona
nie leci nigdy z nieba
ptaki to wiedzą
(mam tak samo jak ty
miasto moje a w nim...)
***
studzi rozgrzaną głowę
cisza na Wiolinowej
a obok na Zamglonej
słońce zdobi balkony
na Słonecznej wieczorem
mrok spłukuje kolory
na Starej wszystko nowe
latarnie też ledowe
na Wilczej zamiast wilka
kociaków ledwie kilka
bo dobrze tam kociakom
i tak jakoś
tak jakoś
już się nauczyłem
już wiem
z włókien niedospanych nocy splatam kosz
zwarte powieki nadmuchuję wyobraźnią
nie przejmuję się gdy czasami
co słabsze powłoki pękają z hukiem
całość podnoszę do góry
całość podnosi do góry mnie
nie trzeba wielu liter by ulepić słowa
wystarczy głębszy oddech
puls niekoniecznie przyspieszony
całość odłożona na jakiś czas
tężeje i nabiera masy
minutnik tu niepotrzebny
bardziej pianie kura
no dobrze
przesadziłem
zawieszeni pod księżycem już tak mają
nie wszystko wiem i rozumiem
wciąż się jeszcze uczę
mamusiu
olej się lozlał
kotek się wypieldolił
zlecał ze schodów na moldkę
łapka go telaz boli
ojej
córeczko
co tobie...
i głośny chichot po chwili
szybka radosna odpowiedź
to tylko
plima aplilis