kiedyś
byłem małym Indianinem
miałem łuk strzały
i pióropusz
zahaczający o obłoki
dziś
nie mam żadnych piór
c h o l e r a
tylko na takie
stać mnie przekleństwo
za jakie
karciła mnie wtedy
matka
kiedyś
byłem małym Indianinem
miałem łuk strzały
i pióropusz
zahaczający o obłoki
dziś
nie mam żadnych piór
c h o l e r a
tylko na takie
stać mnie przekleństwo
za jakie
karciła mnie wtedy
matka
one w górze
ponad światem
gdzieś nade mną
u nich skrzydła
u nich światło
u mnie ciemność
u mnie zazdrość
z ciasnej klatki
uwolniona
chcę być więcej
chcę być bardziej
chcę być ponad
w moim czekaniu
moje niedoczekanie
moja wiara
moja nadzieja
moje wszystko
moje nic
ciemność
też jakby
moja
i to wyczekiwane
skryte w niej
coś
wciąż jeszcze
nie moje
jeśli pytasz odpowiem
mój dom ma ściany
schody
okna
bo te gruzy
kilka schodków
okruchy szyb
pośród pyłu i kamieni
to wciąż mój dom
siostra pochowana na podwórku
ojciec w stepowym dole
przysłonięte dymem niebo
to wciąż ja
słowo dziś
bez szans na transplantację
słowo jutro
z ułudą reanimacji
słowo wczoraj
z uszkodzonym kręgosłupem
to wciąż ja
wciąż jeszcze mój dom
blask chryzantem nie ułatwia rozstania
jest ledwie pigułką łagodzącą ból przed snem
w którym jestem jaszczurką i jednocześnie
nadlatującym z góry jastrzębiem
zmagam się z fantomowym bólem skrzydeł
szponami wbijanymi we własny kark
w gęstych i mętnych otchłaniach czegoś
co ludzie zwykli nazywać niebem
najchętniej położyłabym się obok ciebie mamo
na podświetlonym zniczami marmurze
wystarczyłoby mi twoje milczenie
i umiejętność słuchania
potrzebuję tych rozmów
moja córka ma twoje oczy
taką samą determinację i pewność siebie
cieszę się z tego i jednocześnie boję
ty też się o mnie bałaś
brakuje jej babcinego wsparcia
jeszcze bardziej ojcowskiego szeptu i pocałunku
osiadającym na czole z cichym dobranoc
ojcowskiej dłoni serca głosu nawet gniewu
nic na to nie poradzę tak zarządził los
tak zarządził on
tak zarządziłam ja sama
wiele zrozumiałam i dalej mało rozumiem
dojrzałam a wciąż czuję się niedojrzała
uparcie sama wyznaczam drogę i wciąż błądzę
kurczowo trzymając się przekonania
że moją największą miłością jest życie
nawet jeśli nie potrafi okazać wzajemności
zawsze będę to na własny użytek tłumaczyła
wrodzoną nieśmiałością
nie wiem czy naprawdę mnie słuchasz mamo
kiedy żyłaś
byłaś bardziej rozmowna
nie obserwuję zaćmień księżyca
wolę gdy jest nadęty i zarozumiały
zaćmienie przychodzi gdy przymykam powieki
i gubię ledowe światło przejmujące władzę
nad kurczącym się światem obrysowanym
ścieżkami pomiędzy Lidlem Biedronką
i Rossmannem
wmawiam sobie że ucieczka to przetrwanie
a przetrwanie to wciąż tylko ucieczka
gdy pada deszcz szeroko zamykam oczy
słucham muzyki drzew
psim węchem wyłapuję zapach rzeki
kocim zmysłem odkrywam urok życia
wprawiona w ruch opróżniona butelka
nieruchomiejąc wyznacza kierunek
potem już tylko peron naiwnej nadziei
i pociągi nie mające pojęcia
że choć przez chwilę
mogłyby być dla mnie byle jakie
przetrwanie to ucieczka
ucieczka to przetrwanie
obejmują mnie ramieniem zakola rzeki
lewitujące w zielonym zakręceniu
a za nami ufnie kroczy las
bez mapy i bez lęku
że pomylę drogę