z niedomkniętych powiek zdejmuję sufit
z nagiego ciała całą resztę
pożółkłe kalendarze wrzucam do pralki
dosychają na wygaszonych nocą ścianach
zdejmuję z siebie siedem dni stworzenia świata
siedem nocy pod jabłonią dobrego i złego
tygodnie na granicy obłąkania
trzaśnięcie drzwiami
wyrzucające w kosmos protony i neutrony
ciebie nie potrafię z siebie zdjąć
to wciąż tylko szarpanina
oswajanie bezsenności i bólu stawów
odkurzam po raz setny film do widzenia do jutra
upewniający mnie w przekonaniu
że jutro już było
wybaczam słońcu
gdy staję się cieniem
wieczność nie dla mnie

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz