Nie musiałaś nic mówić. Nie musiałem pytać.
Sformowały się słowa w milczące szeregi.
Podniosłem świat do góry - poddałem go szczytom,
pozwoliłem się słońcu przez skorupę przebić.
To było jeszcze zanim. Wszystko było zanim.
Słońce krążyło wtedy dookoła Ziemi,
wytracając spiralę dniami i nocami.
Zastygając materią, wśród której żyjemy.
Sfrunęliśmy, niesieni powietrzem rozgrzanym
na jednej parze skrzydeł bardzo już zmęczonych,
z tej najdalszej, najdzikszej z dostępnych nam planet,
w szarość ulic, w codzienność, w jałowe balkony.
Cóż ci mogę obiecać? Choćby to, że właśnie
rozmyślam nad kolejną wyspą nieodkrytą
Zbudzimy, co uśpione. Zanim znowu zaśniesz,
podniosę świat do góry, Znów poddam cię szczytom.