piątek, 22 maja 2020

***

Znowu powtarzam:
jeszcze nie tym razem.
Mam tę chorobę, co i ty,
Norwidzie.
Chcę być kamieniem.
Twardym, ślepym głazem.
Pośród bezwstydnych
nie myśleć
o wstydzie.



wtorek, 19 maja 2020

A kiedy już


pocałunki niemal bolą, lecz ten ból nie jest bólem,
przedśmiertne konwulsje nie są jeszcze śmiercią.
mój język przekomarza się z twoim, wpycha go
z powrotem do ust, oswaja, zawłaszcza, uzależnia.
uczę się nocy, uczę się dotykiem, wiem już, że to
nie oddech mnie otula, tylko spojrzenie zmatowiałe
bliskością. pozbawiam cię zbędnego już imienia,
sobie też go odbieram, zostawiam zaledwie kilka liter,
które na nowo ugniatam w najprostsze ze słów.
pocałunki niemal zabijają, polują na spragnionych
śmierci, których wielu plącze się po nocy, łudząc się
obiecaną przez poetów wizją nieśmiertelności,
a kiedy już, kiedy już... oswajają dla nich tę śmierć,
tak na chwilę, wymarzoną chwilę.



Zielonoserca


a więc jestem już kobietą
myśli dziewczyna
czuje dziewczyna
gubi płatki dziewczyna

a więc wciąż jestem dziewczyną

wierzy jużkobieta
cieszy się jużkobieta
lewituje jużkobieta

to cudowne
gdy kobieta jest dziewczyną
dziewczyna kobietą
a życie zieleni im gałęzie
w cichym pożądaniu

zadumało się
stuletnie drzewo

Na pastwę ślepych ulic


za dwadzieścia lat
drzewa będą starsze
o ułamek swojego życia
ty będziesz miała lat siedemdziesiąt
a w oczach już inne
ledowe światło
i zmęczenie nie tak piękne jak wczoraj
nie będziesz zastanawiała się
co zrobić z życiem
a życie
co zrobić z tobą
pozorna to lekkość która nie unosi
a ściąga ku ziemi
na pastwę ślepych ulic
i półślepych bram


Nicość



jeśli pięść zacisnę
zacisnę też uchwyt na gardle
a jeśli zacisnę pięść i zdławię gardło
zwolnię mechanizm gniewu
nakręcający kosmiczną spiralę
jeśli pięść uchwyt i gniew
jedną zawirują chmurą
skłębi się droga mleczna
by materię wszechrzeczy
rozpylić poza granice
nicości
jeśli nie zacisnę pięści
cofnę czas do źródeł
wielkiego wybuchu
i to właśnie nicość dostanie szansę

stania się wszechrzeczą





Preludium



Przyśpieszyła kroki jesień,
noc się nocy kłania,
niebo wiąże szalik w grochy,
w rozpiętej koszuli.
Dziś bezsenność mnie wypluła,
jak przeżyty dramat.
Już nie kocha mnie świtanie
i już tak nie tuli.

Nie wymagam.
Ciągle ufam
przymkniętym powiekom.
Są jak duch gasnących świateł
krążący po scenie.
Wielkie serca małych ludzi
wsłuchują się w echo,
za najmniejsze czułe słowo
odpłacają drżeniem.

Na zielonej klawiaturze
tańczą krople świateł,
każdą wychwyconą nutę
nasączyć gotowe.
Przy pomniku Fryderyka
wierzba rosochata
spija krople rozświetlone
Preludium Deszczowym.





Wyrwane z kontekstu



i co z tego
że to niemożliwe
nie oddamy naszych liści jesieni
nauczymy się z wiatrem targować
przykurczeni
skuleni
zgarbieni

i przetrwamy
tak jak stare drzewa
stare freski i ruiny stare
nauczymy się wiecznie dojrzewać
jeśli trzeba
złożymy ofiarę

bez paniki
w ucieczce przed zimą
rozliczymy się przed dalszą drogą
stare szafy molom zostawimy
stare kości
weźmiemy ze sobą


środa, 13 maja 2020

Ballada o niedoczekaniu


Niepotrzebnie to wino wypiłaś,
sen i tak dzisiaj przegra z czekaniem,
tyle aut nocną ciszę przerywa,
reflektorem wędrując po ścianie.

Połóż się. Noc zasłonę rozpina,
nie ma sensu tak siedzieć przy oknie.
Niepotrzebnie to wino wypiłaś.
Miało pomóc. A jest wręcz odwrotnie.

Kurz na drodze podrywa się właśnie...
To nie on. Nie masz po co się zrywać.
Ranek blisko. Już raczej nie zaśniesz.
Niepotrzebnie to wino wypiłaś.