mam twoje serce
ty masz moje
to wielka
wielka
wielka sprawa
teraz już jedź
kiedy powrócisz
zostaw je
w sobie
nie oddawaj
mam twoje serce
ty masz moje
to wielka
wielka
wielka sprawa
teraz już jedź
kiedy powrócisz
zostaw je
w sobie
nie oddawaj
podniesiesz z podłogi
rozrzucone poduszki i ubranie
książki karnie powrócą na półki
podarte listy trafią do kosza
kula ziemska przybierze
właściwy kierunek obrotu
słońce odzyska ziemię
noc przestanie być dniem
a minuty godzinami
teraz tylko wypuścisz motyla
który rozszalał się w brzuchu
zetrzesz ślady moich stóp
moich butów
mojego oddechu
wybacz że zakłóciłem
podeptałem
poprzewracałem
ale to właśnie dla tych chwil zatracenia
szaleństwa i chaosu
otworzyłaś przede mną drzwi
otworzyłaś siebie
Czasami nucę dumkę o sokołach,
o przydomowej czerwonej kalinie.
Obok mnie anioł z przestrzelonym skrzydłem,
zadbam o niego, jestem mu to winien.
Nie martw się o mnie. Pomyśl o czymś dobrym,
o chwilach ciszy na rozrytych stepach,
o wiośnie, która niełatwą ma drogę
lecz w końcu dotrze. Bóg nam to obiecał.
Co z sokołami z narodowych pieśni?
Dron je przegonił, to przed nim uciekły,
znalazły gniazda w ukraińskich sercach,
to ważne, żeby przeżyły to piekło.
A co z kaliną? Z czerwoną kaliną,
która nas łączy pod swoim symbolem?
Jej krople bardziej czerwone, jak dawniej,
za to gałęzie tak samo zielone.
O czym rozmyślam? To skromne marzenie,
że gdyby przyszło z bombami się mierzyć
ktoś zadbał o to, aby moje ciało
spoczęło w grobie, w którym matka leży.
Chciałbym, lecz tego nikt dziś nie obieca,
więc o czym innym myślę teraz stale,
by krzyż stepowy nie był bezimienny
i żebyś kiedyś mogła mnie odnaleźć.
Kopernik była kobietą
i trudno temu zaprzeczyć
być może oberwę za to
że gadam takie rzeczy
nie ja to wymyśliłem
ta prawda nie wyszła ode mnie
świat zna już kobiecą siłę
co zdolna poruszyć ziemię
gapią się z nieba bez przerwy
oczy nieznanej planety
światło i bezkres ciemny
niezbite cechy kobiety
a we mnie nastrój szampański
czuję się niemal jak w raju
w zasięgu tylu niebiańskich
ciał co mnie przyciągają
czas czynią pojęciem względnym
i zniewalają połyskiem
są jak cekiny i perły
na ciele tak bardzo bliskim
kobieta potrafi kręcić
wiem dobrze o tym niestety
bo sam wiruję na pętli
pewnej niebiańskiej kobiety
*
tę prawdę do młodzieży
wyrażam prosto i szczerze
nie każdy musi w to wierzyć
ja wierzę
wyrzuciłeś starą poduszkę
obok przepełnionego śmietnika
teraz tuli się do niej pies
śni o psim raju
jest mu ciepło miękko i wygodnie
zapewne nie wyczuwasz
istoty psiego serca
wznoszenia na tylnych łapach
gdy liże po twarzy
ani cmentarnych historii
gdy kładąc się na mogile
podąża za swoim panem
nie wyczuwasz też
istoty psiego raju
ja go też nie znam
nikt nie zna
ten pies zapewne też
a przecież śpi
a przecież śni
a przecież jest mu ciepło
myślę więc jestem
na dziś dość myślenia
chcę przetrwać do rana
bez prawd i logiki
gdy się obudzę
myślenie włączy się samo
potrafi być bolesne
ten rodzaj bólu
już zdążyłem oswoić
myślę więc jestem
jestem więc myślę
może po prostu myślę
że jestem
a może czas już
akceptację zastąpić buntem
i postawić się światu pytaniem
myślę
ale czy jestem
czy istnieję naprawdę
nie mam złudzeń
że świat
odpowie milczeniem
nie pierwszy raz lustro odgradza się ode mnie
cienkimi mackami pajęczyny
straszy znakami zapytania które potem
demonstracyjnie usuwa
a ja uciekam zapominając o goleniu
w autobusie dziewczyny ustępują mi miejsca
zbyt piękne by nie było w tej uprzejmości ostrza
zbyt młode żeby zabić
potem to wszystko wraca w rozkołysaną noc
która rozciąga się jak guma zaczepiona o księżyc
a obok na białym posłaniu przysiada czas
ten sam co zagląda w moje lustro
nigdy nie byłem i nie będę dla niego partnerem
ani też przeciwnikiem
choć byłoby to jakieś wyjście
ciągnie mnie na uwięzi ruchem jednostajnie
przyśpieszonym i nie jest to nawet wyścig
bo nie staram się go dogonić
nie jemu ulegam nie z nim toczę walkę
z samym sobą ją toczę ale żadna to walka
żadna to nawet uległość
w dopalających się włosach znów poczuję nad ranem
kocie kroki twoich palców
uśmiechniesz się nie otwierając oczu
nic nie powiesz nie musisz
to zwykle wystarcza
żebym wrócił pogodzić się z lustrem
tak trudno jest określić czy lalka ma serce
w szmacianą jeszcze uwierzę w plastikową już nie
jej włosy to zwierzęca sprężystość i połysk
a w dotyku chłód i elastyczność sztucznych włókien
usta nieświadome daru oddechu ani szeptów
nie zaznały słów którymi karmi się życie
oczy okrągłe i szkliste ich nieruchomość
potrafi przerazić nie przenikniesz do wnętrza
nie poczujesz ciepła są piękne blichtrem
wymyślonym przez współczesnego homo
na potrzeby sztucznych kwiatów być może
jest tam jakieś serce niekoniecznie twarde i zimne
ale na razie to tylko pobożne życzenie
zakochanego biedaka
zapisane przesympatycznym atramentem
na niewyczerpanym papierze
rozbijające się o polietylen
mające przelotną i przejściową zdolność odczuwania
jak uciekające w bok spojrzenie
jak stukot kół o kolejowe tory
farewell miss Iza
farewell
odnajduje mnie czas miniony
takie to miejsce i taki sad
wprawdzie nie jest już sadem
ale aby stał się nim znowu
wystarczy przymknąć powieki
i wejść w przewijającą się stopklatkę
bez przerwy na reklamę
odnajdują mnie tamte malwy
fantomowa szczęśliwość
blaszana bańka na mleko
odnajdują mnie czereśniowe minuty
czają się z boku
podchodzą pod nogi jak kos
odciągający teatrem gestów
od ukrytego w zaroślach gniazda
nie boją się moich stóp
a ja...
pluję pestką
namiętnie
tak jak wypluwa się obojętność