za siedmioma słowami
za siedmioma wierszami
żyłem
byłem
a może tak mi się tylko
wydaje
sami wiecie
jak to jest
z wyobraźnią
niespełnionego poety
za siedmioma słowami
za siedmioma wierszami
żyłem
byłem
a może tak mi się tylko
wydaje
sami wiecie
jak to jest
z wyobraźnią
niespełnionego poety
nie próbuj się bronić przed kwiatem
przed ptakiem nie cofaj już dłoni
bo ogród wychłodzi się latem
a niebo bez skrzydeł zaboli
bo wiosna nie będzie już wiosną
gdy deszczu zabraknie w ogrodzie
gdzie wiersze pączkują i rosną
gdzie szczebiot nutami się rodzi
weź różę i naciesz nią dotyk
bez lęku przed kroplą czerwoną
daj ptakom to miejsce na dłoni
gdzie mogły by sfrunąć zmęczone
gdzie płoche marzenie skrzydlate
bezpieczne uwije w nim gniazdo
nie chowaj już ręki przed kwiatem
a ptakom dłoń nadstaw przyjazną
zbyt ambitna jesteś
by stać się członkiem
wilczego stada
to tylko samotność
bezludna poduszka
w archipelagu wspomnień
twarz w deszczowym muralu
na szybie
i cisza która pragnie
być krzykiem
wyją nocami do księżyca
ty z dobroci serca
udzielasz im tylko
schronienia
przeleciały nade mną ptaki
spojrzałem zazdrośnie
w niebo
czasem
gdy staję się wierszem
przypinam do pleców
słowa
rozskrzydlam je
staję na palcach
podskakuję
nie opuszcza mnie nadzieja
że zawisnę tak
na dłużej
i to one
będą zmuszone
podążać za mną
ptasim wzrokiem
za wcześnie
za bardzo
za późno
tak wszystko
zaczynać
od nowa
ty
miałeś być tylko
kochankiem
i nie bój się
tego słowa
przed tobą jeszcze
śliskość kamienia pod stopą
pierwszy pocałunek
pierwsza prawdziwa łza
powtórna nauka chodzenia
roztrzaskany o ścianę talerz
trzaśnięcie drzwiami
wędrówka bez nawigacji
i rozkładu jazdy
noce na pustym peronie
twój pociąg nadjedzie
przed tobą życie
pięknie brzmiące słowo
łatwe do przeliterowania
dasz radę
masz serce babci
determinację matki
fantazję starszego brata
i znoszone buty ojca
których zapomniał zabrać
wychodząc z torbą podróżną
pamiętnego ranka
po papierosy
dasz radę
cieszy że gdy chcesz dzielić z kimś
gorący jeszcze sen
dzwonisz wtedy do mnie
gdy chcesz wypłukać nadmiar soli
po przełknięciu śliny
dzwonisz do mnie
gdy osiadasz Chopinem
na lipcowym wieczornieniu
też jestem z tobą
dzielę się poduszką
bez lęku że to preludium
tak bardzo deszczowe
i że gdy nie chcesz niczego
z tym niechceniem
też dzwonisz do mnie
cieszy gdy w mailowej skrzynce
odnajduję twój spacer po lesie
jezioro i pierwsze jagody
bo tyle w nim spotkań i niespotkań
tyle szczebiotu i różnorodnych skrzydeł
i mnie cichego w tobie
i ciebie rozgadanej we mnie