piątek, 27 czerwca 2025

Ultramaryna

 krople pod ostatnim słowem listu

nie muszą destylować soli

nie rozmywają się ultramaryną

coraz trudniej o atrament


sprawia to choćby imię

podwieszone pod słonym rozmyciem

mleczna droga pod nim

wszystko i nic

światło i ciemność

wspomnienia i ucieczka w niepamięć

opustoszała parkowa ławka

porzucona pod nią sterta

zasuszonych pożółkłych słów


mówią i nic nie mówią

weszły we mnie jesiennym opadaniem

odbijają się jak od lustra

sam muszę teraz wykradać z nich to

czego wyrazić nie potrafiły

nie boję się pięknych kłamstw


kocham cię

za symbiozę światła i ciemności

lekkostrawność pożółkłych liści

oswajanie mlecznej drogi

za wszystko i za nic

choć to ja zawsze mówiłem

że słowo  nic  jest wielkim oszustwem

słowo  wszystko  iluzją

słowo  kocham ...


sam już nie wiem



niedziela, 22 czerwca 2025

TAKA SOBIE DUMKA PRZY GOLENIU

 

go-lę  sięęę

się  go-lęęę

du-mam żeee

nie dla mnieee

język francuski



czwartek, 19 czerwca 2025

SEN O PIĄTEJ CZTERDZIEŚCI PIĘĆ

 

wypchnięty
za dawno zamknięte drzwi
za którymi przeszłość szorowała
zaschnięte ślady
na zabłoconej posadzce
znalazłem się w świecie
gdzie miłość była na zapisy
a wzajemność na kartki
po równo dla każdego

spakowałem do plecaka
termos determinację
ustawiłem się w kolejce

wiedziałem
że ci bardziej cwani
załatwiają towar spod lady
ja nie potrafiłem

wciąż się jeszcze budzę


środa, 11 czerwca 2025

Po wielkim wybuchu


to nie to o czym myślisz

to nie ruch firanek

nie klamka naciskana

nie cień zabłąkany


tylko rysy na ścianie

po martwym muralu

zdrapywanym palcami

aż po krwawe rany


odkryłaś dziś na nowo

że życie istnieje

że mimo końca świata

ziemia wciąż się kręci


właśnie deszcz przestał płakać

ty też już odpocznij

od zsuwania się kroplą

po szybie pamięci



wtorek, 10 czerwca 2025

* * *

 kiedyś żył we mnie anioł

przegrał walkę z diabłem

gdy zbrakło argumentów

sięgnęli po ostrza

walka była na serio

na noże na grabie

ten słabszy musiał ulec

ten silniejszy został


lecz anioł jak to anioł

nie sprzedał się tanio


dziś żyje we mnie diabeł

dobrze mu się mieszka

i ja też nie narzekam

bo spełnia nadzieje

mam się teraz z kim napić

zasiąść do pokerka

gdy sprowadza dziewczyny

razem z nim szaleję


choć diabeł jak to diabeł

morale ma słabe


nie zamierzam narzekać

dziś już parskam śmiechem

gdy głos księdza z ambony

ostrzega przed grzechem

ale życie z niecnotą

nie to samo zgoła

nie zamierzam ukrywać

że brak mi anioła



sobota, 7 czerwca 2025

KTOKOLWIEK WIDZIAŁ, KTOKOLWIEK WIE

lat około czterdziestu włosy jasne blond
ubrany w to co było pod ręką
wyszedł z domu nad ranem
i dotychczas nie powrócił

ktokolwiek widział
ktokolwiek wie
proszony jest o nieinformowanie
w trosce o jego życie
dopóki  czas niewypuści noża
z zaciśniętej do bólu dłoni

niedomknięty zamek w drzwiach
to najzwyklejsza pułapką
naciśnięcie klamki to igranie
z zawleczką kobiecej detrminacji
pozostawione ubrania i książki
ma szansę odzyskać z kartonu
wyrzuconego na śmietnik

ktokolwiek widział
ktokolwiek wie
niech nikogo nie informuje
a jemu zasugeruje cierpliwość

przyjmuje się że okres braku gwarancji
to w przybliżeniu kilka tygodni
później głodny i przegrany
może spróbować powrotu
jest duża szansa że zostanie podjęty
czystą bielizną posiłkiem
wspólną kąpielą i przytuleniem
do miejsca w którym dopiero co
zabliźniła się krwawiąca rana



AUTUMN LEAVES (wersja na piosenkę)

taki jazz
smakuje jak whiskey
za grdykę mnie chwyta palcami
i czoło całuje po wszystkim
dziękując
za piękne kochanie

taki jazz
warczy jak groźny pies
spuszczony ze smyczy szatana
gdy świat śpi to on choć senny
u mych nóg
waruje do rana


taki jazz
daje to o czym śnisz
czego nie da nawet kochanka
w dłoni chłód zimny lód mocny łyk
kryształowa rzeźbiona szklanka

       
wierny pies
w gardłowym pomruku
władać chce wygrzanym posłaniem

Autumn leaves
ktoś strząsa w poduchy
Stan Getz
a z nim razem Jack Daniels


niedziela, 1 czerwca 2025

A potem

 A potem jeszcze gra splecionych dłoni

na księżycowej wygaszonej scenie,

a może tylko to, za czymś wciąż gonisz,

tylko marzenie.


A potem jeszcze dotyk ust rozgrzanych,

znaczący tyle, co łzy w oczach błazna,

jak ten papieros o piątej nad ranem,

jak wyobraźnia.


A potem jeszcze rychły koniec nocy

i chwila której nigdy nie masz dosyć,

gdy niedotykiem z krainy niemocy

gładzisz jej włosy.


A potem jeszcze to, co czasem boli,

czym karmisz duszę do białego rana,

gdy odnajdujesz siebie wśród topoli,

w strofach Cypriana.