sobota, 19 grudnia 2020

* * *

 


świata nie ma

zatracił się w nocy

ku nieznanym oddalił się

brzegom

pozostały już tylko owoce

słodkie jabłka

dobrego i złego


tak nam jeszcze daleko

do brzegu

właśnie kropla kolejna

spłynęła


budzi falę

co zrodzi akwedukt


ciągle kropla

a przecież ocean



niedziela, 13 grudnia 2020

* * *

 widzisz

konary mam chude

i pomarszczone

włosy siwe

nie trzymam już pionu

tylko czy to coś znaczy

czy...


czekam z upadkiem

na wiosenną

miękkośc traw

na kolejną

na...


bo ona zawsze 

bo być może znowu

bo jestem byliną

bo jestem

bo...

---
(do obrazu Bogusława Doby)


środa, 9 grudnia 2020

ALGOS

 Podniósł mnie w dziobie,

wzbił się do góry,

odbiłem się o bruk.


Osiadł tuż obok,

ptak szarobury,

ciemność go kryje...


Kruk?




wtorek, 8 grudnia 2020

JUTRO

 przetrzymany

nie wiem jak

lecz przetrzymamy

uwolnimy przyczajone

w klatkach ptaki

znów wyfruną na ulice

piękne damy

jak motyle

uwięzione na czas jakiś


odsłonimy

przechowane piękne twarze

ożyjemy

wypełnimy świat od nowa

znowu usta zaczerwienią się

od marzeń

i uwolnią zapomniane

piękne słowa


przebijemy

skute lodem zniechęcenie

pierwszym pąkiem pożegnamy

czas niemocy

odkurzymy

zmatowiały sens istnienia

rozświetlimy

pożegnamy

światło nocy



poniedziałek, 7 grudnia 2020

SŁONECZNOŚĆ

 

 Z głową w górę wzniesioną

ciągle jestem drzewem.

Może i gubię liście,

ale same złote.

 

Może tracę żywicę,

tego jeszcze nie wiem,

ale z wiarą, że zawsze

będzie jakieś potem.

 

Gdy pytasz, odpowiadam

- to dopiero wrzesień,

jeszcze morze się grzeje

w słoneczności brzegów.

 

Życie sypie iskrami

w przebłyskach uniesień,

słońce schodzi po stokach.

Wolno. Bez pośpiechu.




BALLADA O WIEDZY NABYTEJ

 

Spotkali się kiedyś, wśród bzów i platanów

i poszli Wrzosową, Zamorską, Ułanów,

gdzie wieczór ich kusił,

gdzie młodość ich wiodła,

gdzie ławka wśród starych kasztanów.

 

Gdy szli Jaśminową, zajrzała mu w oczy,

tak bardzo pragnęła na biodrze dłoń poczuć,

a on opowiadał

o płazach i gadach,

o dziwnej budowie osoczy.

 

Na rogu Matejki myślała że może…

i pierś falowała, mój Boże, mój Boże,

a on wykład robił

o cieczach i gazach

i wzory nożem rył w korze.

 

Na Polnej myślała, że jednak to miłość,

a on jej tłumaczył jak drzewiej to było.

Sarmaci , Polanie

Galowie, Spartanie,

i całą ich losów zawiłość.

 

Na Twardej wziął oddech, lecz twarz mu płonęła,

więc lico zbliżyła, powieki zamknęła.

Kapitał jął streszczać,

jak tylko odpoczął,

i inne ważne dzieła.

 

Na rogu Tuwima i Bolka Chrobrego

drżąc niczym osika czekała ust jego,

a on aż się spocił,

gdy pędził przez stepy

z konnicą Budionnego.

 

Gdy nagle zniknęła, pomyślał, ach, szkoda,

bo park był już blisko, a noc była młoda,

bo jeszcze w zanadrzu

miał wiele tematów,

bo coś o różniczkach chciał dodać.

 

A księżyc … a księżyc tak pięknie dziś świecił

i srebrną poświatą zarzucał swe sieci,

a chłopak pot otarł,

bo wieczór z dziewczyną

tak bardzo biedaka podniecił.

 

Dziewczyna odchodząc ulicą Dantego,

raz jeszcze z goryczą zerknęła na niego.

Chłód nocy wystudzał

gorączkę jej ciała.

Cóż… szkoła nie uczy wszystkiego.





piątek, 4 grudnia 2020

Fotografia

 

W oknie ram, na kominku, w fotografię zaklęci.

Ona młoda, on młody. Ona piękna, on piękny.

Ona patrzy przed siebie, on w jej oczy, w jej wnętrze,

nieświadomi przyszłości, tak naiwni wciąż jeszcze.


On bez lęku, że wkrótce już nie będzie kochanym.

Ona też nie przeczuwa łez przez niego wylanych.

Bo w tych ramach, w ich złocie, same proste marzenia,

jeszcze piękne warkocze, jeszcze śmiech i złudzenia,


jeszcze dłonie splecione w przekonaniu, że warto,

jeszcze droga słoneczna kusi bramą otwartą,

jeszcze kwiaty wiosenne na zielonym poboczu,

w ślepej wierze, że zieleń nie wybarwia się nocą.


I to chyba na tyle. Później... tamten się zjawi

i wykrwawi się wierność, aż po krzyk i nienawiść.

Zdrady, sądy, zmagania w twardej walce o dzieci.

Zresztą, życie jak życie, sami dobrze to wiecie.


Lecz na razie ... na razie nieświadomi wciąż jeszcze,

ona patrzy przed siebie, on w jej oczy, w jej wnętrze.

W oknie ram, na kominku, w fotografię zaklęci.

Ona młoda, on młody. Ona piękna, on piękny.



czwartek, 3 grudnia 2020

* * *


gdzieś tam w górze

trwa zabawa

chmura

goni drugą chmurę


gdzieś tam w dole

w letnich trawach

czworo oczu

patrzy w górę



* * *

 a tamten świat

to zimy białe

i lato rzeczne


okienny szron

w który chuchałem

dziecięcym szczęściem


i te watą okładane okiennice

i te gwiazdy spadające na ulicę...



* * *

 ***


Mgłą się okryło stare drzewo

i tylko stopy mu wystają,

liście się bawią w chowanego,

stulając uszy, niczym zając.


A rzeka płynie, płynie, płynie...

jak z fotografii, jak z obrazka,

w liściastej złotej pelerynie,

gdzie tyle słońca, tyle światła.



POD NIEBEM CHELSEA HOTEL




ta muzyka spływała z chmur
piaskiem wyzłoconym w słońcu
po narkotycznych krągłościach piersi
i bioder

od których moje przymknięte powieki

nigdy nie potrafiły się uwolnić

I remember you well in the Chelsea Hotel

Leonard Cohen odkrył w sobie zadrapania

po kolczastym pobycie Janis Joplin
a gdy go napisał

niemal natychmiast wykrzyknął
chyba zwariowałem


niebo śmielej wyciąga po mnie rękę
nieudolnie przymierzam wielkie czarne skrzydła
których ciężar rani plecy aż do krwi

w świecie bez wolności

marzy mi się wolność

i też gotów jestem krzyknąć
chyba zwariowałem


będąc wielkim ciężkim krukiem
nad stuletnim Chelsea Hotel
obserwuję ptaki będące moim zaprzeczeniem

i bronię się przed magnetyczną

siłą przyciągania


we are ugly but we have the music


w narkotycznych oparach muzyki

we władaniu słów wielkiego barda

w mojej głowie która oderwała się od tułowia

i w puchatym łebku ptasiego krasnala

którego tor lotu przecina się z moim

roi się niedorzeczność
że może uda nam się polatać razem
nawet gdy zrządzeniem losu

zawłaszczy go ostrość moich szponów


ja i on

ależ to naiwne


I can't keep track of each fallen robin


chyba naprawdę zwariowałem




wtorek, 1 grudnia 2020

Poeta i czas


Te trzciny są azylem, ukrytym przed światem,

nieodłączny papieros, obok puszka piwa.

Wędka czeka cierpliwie, właśnie coś podpływa,

kołują bracia mniejsi i myśli skrzydlate.


Czas oparty o drzewo przygląda się z boku,

może właśnie w tej chwili dotarło do niego,

że jest wiecznym tułaczem, w nieustannym biegu,

że też chciałby odpocząć. Marzy mu się spokój.


Przytuliło go drzewo, złocone jesienią.

Piękny widok, gdy czas się wraz z drzewem kołysze.

Przecież jesteś poetą, wsłuchaj się w tę ciszę,

która mgłą się unosi nad rozgrzaną ziemią.


Jej duszą jest muzyka, poszumem spowita.

Czas, który się zatrzymał, właśnie rusza dalej.

Spójrz, Misza, spławik zadrżał, nakryły go fale,

Zamknij w strofach tę chwilę, którą właśnie chwytasz.