świata nie ma
zatracił się w nocy
ku nieznanym oddalił się
brzegom
pozostały już tylko owoce
słodkie jabłka
dobrego i złego
tak nam jeszcze daleko
do brzegu
właśnie kropla kolejna
spłynęła
budzi falę
co zrodzi akwedukt
ciągle kropla
a przecież ocean
świata nie ma
zatracił się w nocy
ku nieznanym oddalił się
brzegom
pozostały już tylko owoce
słodkie jabłka
dobrego i złego
tak nam jeszcze daleko
do brzegu
właśnie kropla kolejna
spłynęła
budzi falę
co zrodzi akwedukt
ciągle kropla
a przecież ocean
widzisz
konary mam chude
i pomarszczone
włosy siwe
nie trzymam już pionu
tylko czy to coś znaczy
czy...
czekam z upadkiem
na wiosenną
miękkośc traw
na kolejną
na...
bo ona zawsze
bo być może znowu
bo jestem byliną
bo jestem
bo...
Podniósł mnie w dziobie,
wzbił się do góry,
odbiłem się o bruk.
Osiadł tuż obok,
ptak szarobury,
ciemność go kryje...
Kruk?
przetrzymany
nie wiem jak
lecz przetrzymamy
uwolnimy przyczajone
w klatkach ptaki
znów wyfruną na ulice
piękne damy
jak motyle
uwięzione na czas jakiś
odsłonimy
przechowane piękne twarze
ożyjemy
wypełnimy świat od nowa
znowu usta zaczerwienią się
od marzeń
i uwolnią zapomniane
piękne słowa
przebijemy
skute lodem zniechęcenie
pierwszym pąkiem pożegnamy
czas niemocy
odkurzymy
zmatowiały sens istnienia
rozświetlimy
pożegnamy
światło nocy
Z głową w górę wzniesioną
ciągle jestem drzewem.
Może i gubię liście,
ale same złote.
Może tracę żywicę,
tego jeszcze nie wiem,
ale z wiarą, że zawsze
będzie jakieś potem.
Gdy pytasz, odpowiadam
- to dopiero wrzesień,
jeszcze morze się grzeje
w słoneczności brzegów.
Życie sypie iskrami
w przebłyskach uniesień,
słońce schodzi po stokach.
Wolno. Bez pośpiechu.
Spotkali się kiedyś, wśród bzów i platanów
i poszli Wrzosową, Zamorską, Ułanów,
gdzie wieczór ich kusił,
gdzie młodość ich wiodła,
gdzie ławka wśród starych kasztanów.
Gdy szli Jaśminową, zajrzała mu w oczy,
tak bardzo pragnęła na biodrze dłoń poczuć,
a on opowiadał
o płazach i gadach,
o dziwnej budowie osoczy.
Na rogu Matejki myślała że może…
i pierś falowała, mój Boże, mój Boże,
a on wykład robił
o cieczach i gazach
i wzory nożem rył w korze.
Na Polnej myślała, że jednak to miłość,
a on jej tłumaczył jak drzewiej to było.
Sarmaci , Polanie
Galowie, Spartanie,
i całą ich losów zawiłość.
Na Twardej wziął oddech, lecz twarz mu płonęła,
więc lico zbliżyła, powieki zamknęła.
Kapitał jął streszczać,
jak tylko odpoczął,
i inne ważne dzieła.
Na rogu Tuwima i Bolka Chrobrego
drżąc niczym osika czekała ust jego,
a on aż się spocił,
gdy pędził przez stepy
z konnicą Budionnego.
Gdy nagle zniknęła, pomyślał, ach, szkoda,
bo park był już blisko, a noc była młoda,
bo jeszcze w zanadrzu
miał wiele tematów,
bo coś o różniczkach chciał dodać.
A księżyc … a księżyc tak pięknie dziś świecił
i srebrną poświatą zarzucał swe sieci,
a chłopak pot otarł,
bo wieczór z dziewczyną
tak bardzo biedaka podniecił.
Dziewczyna odchodząc ulicą Dantego,
raz jeszcze z goryczą zerknęła na niego.
Chłód nocy wystudzał
gorączkę jej ciała.
Cóż… szkoła nie uczy wszystkiego.
W oknie ram, na kominku, w fotografię zaklęci.
Ona młoda, on młody. Ona piękna, on piękny.
Ona patrzy przed siebie, on w jej oczy, w jej wnętrze,
nieświadomi przyszłości, tak naiwni wciąż jeszcze.
On bez lęku, że wkrótce już nie będzie kochanym.
Ona też nie przeczuwa łez przez niego wylanych.
Bo w tych ramach, w ich złocie, same proste marzenia,
jeszcze piękne warkocze, jeszcze śmiech i złudzenia,
jeszcze dłonie splecione w przekonaniu, że warto,
jeszcze droga słoneczna kusi bramą otwartą,
jeszcze kwiaty wiosenne na zielonym poboczu,
w ślepej wierze, że zieleń nie wybarwia się nocą.
I to chyba na tyle. Później... tamten się zjawi
i wykrwawi się wierność, aż po krzyk i nienawiść.
Zdrady, sądy, zmagania w twardej walce o dzieci.
Zresztą, życie jak życie, sami dobrze to wiecie.
Lecz na razie ... na razie nieświadomi wciąż jeszcze,
ona patrzy przed siebie, on w jej oczy, w jej wnętrze.
W oknie ram, na kominku, w fotografię zaklęci.
Ona młoda, on młody. Ona piękna, on piękny.
gdzieś tam w górze
trwa zabawa
chmura
goni drugą chmurę
gdzieś tam w dole
w letnich trawach
czworo oczu
patrzy w górę
a tamten świat
to zimy białe
i lato rzeczne
okienny szron
w który chuchałem
dziecięcym szczęściem
i te watą okładane okiennice
i te gwiazdy spadające na ulicę...
***
Mgłą się okryło stare drzewo
i tylko stopy mu wystają,
liście się bawią w chowanego,
stulając uszy, niczym zając.
A rzeka płynie, płynie, płynie...
jak z fotografii, jak z obrazka,
w liściastej złotej pelerynie,
gdzie tyle słońca, tyle światła.
ta
muzyka spływała z chmur
piaskiem wyzłoconym w słońcu
po
narkotycznych krągłościach piersi i
bioder
od których moje przymknięte powieki
nigdy nie potrafiły się uwolnić
I remember you well in the Chelsea Hotel
Leonard Cohen odkrył w sobie zadrapania
po
kolczastym pobycie Janis Joplin
a gdy go napisał
niemal
natychmiast wykrzyknął
chyba zwariowałem
niebo
śmielej wyciąga po mnie rękę
nieudolnie przymierzam wielkie
czarne skrzydła
których ciężar rani plecy aż do krwi
w świecie bez wolności
marzy mi się wolność
i
też gotów jestem krzyknąć
chyba zwariowałem
będąc
wielkim ciężkim krukiem
nad stuletnim Chelsea Hotel
obserwuję
ptaki będące moim zaprzeczeniem
i bronię się przed magnetyczną
siłą przyciągania
we are ugly but we have the music
w narkotycznych oparach muzyki
we władaniu słów wielkiego barda
w mojej głowie która oderwała się od tułowia
i w puchatym łebku ptasiego krasnala
którego tor lotu przecina się z moim
roi
się niedorzeczność
że może uda nam się polatać
razem
nawet gdy zrządzeniem losu
zawłaszczy go ostrość moich szponów
ja i on
ależ to naiwne
I can't keep track of each fallen robin
Te trzciny są azylem, ukrytym przed światem,
nieodłączny papieros, obok puszka piwa.
Wędka czeka cierpliwie, właśnie coś podpływa,
kołują bracia mniejsi i myśli skrzydlate.
Czas oparty o drzewo przygląda się z boku,
może właśnie w tej chwili dotarło do niego,
że jest wiecznym tułaczem, w nieustannym biegu,
że też chciałby odpocząć. Marzy mu się spokój.
Przytuliło go drzewo, złocone jesienią.
Piękny widok, gdy czas się wraz z drzewem kołysze.
Przecież jesteś poetą, wsłuchaj się w tę ciszę,
która mgłą się unosi nad rozgrzaną ziemią.
Jej duszą jest muzyka, poszumem spowita.
Czas, który się zatrzymał, właśnie rusza dalej.
Spójrz, Misza, spławik zadrżał, nakryły go fale,
Zamknij w strofach tę chwilę, którą właśnie chwytasz.