lubił uprawiać
bieg przez płotki
wysportowany
rekin mały
dzieciaczek to był
jeszcze słodki
a płotki
owszem
smakowały
lubił uprawiać
bieg przez płotki
wysportowany
rekin mały
dzieciaczek to był
jeszcze słodki
a płotki
owszem
smakowały
W czasach,
w których toczy się batalia
o IA i te jej wszystkie
moce złudne,
marzy mi się
inteligencja naturalna,
ale wiem,
że będzie o nią
coraz trudniej.
jestem wiatrem
wykrzyczała dziewczynka
zobaczcie
była tym wiatrem
chichotała otulona niczym peleryną
przywianymi znad łabędziego jeziorami
kręcącymi spirale liśćmi
poszybowały za nimi wysoko uniesione ręce
wiatr nałożył na dziecięcą główkę złotą aureolą
i też zachichotał
jestem wiatrem mamo
zobacz
szal poety poderwał się do lotu
kapelusza nie udało się zatrzymać
nie to było powodem przekleństwa
raczej zazdrość i niedokończony wiersz
na kartce zgniatanej w kieszeni
nie jemu było dane stać się wiatrem
ale gdyby tak mógł narodzić się raz jeszcze
z dziecięcą świeżością postrzegania
pozwoliłby wirującej i rozkrzyczanej chwili
żeby to ona napisała wiersz
zmięta kartka nie zdążyła dolecieć do kosza
zwariowany wiatr przechwycił ją w locie
zakręcił wraz z liśćmi w piruecie
i sprawił że jak wilk zawyła do księżyca
jestem wiatrem poeto
zobacz
w najwspanialszej chwili wszechświata
w której wiosna wirowała z jesienią
rutyna ze spontanicznością a krzyk z ciszą
rodzący się na nowo poeta
stawiał nieporadne kroki
przydeptując własne myśli
spleciemy szorstkie dłonie
spleciemy siwe włosy
świątecznie się pokłonię
dam to co w sobie noszę
bo dzień to właśnie taki
na radość
na buziaki
próżnością
słowami
obietnicami
wznosimy piedestały
stając na palcach
cudzych i własnych
oszukujemy małość
my
wyrodne dzieci
matki ziemi
którym sieroctwo
nie grozi
wyzwoleni ze snów
o nieśmiertelności
powrócimy kiedyś
w jej objęcia
ciągle wierzę
bardzo bardzo bardzo
wierzę
zadrży klamka
drzwi otworzą się już
szerzej
zadrży serce
ono także się
uchyli
w takiej chwili
bardzo bardzo takiej
chwili
zbyt długo zwlekałem
tamten tramwaj
właśnie
odjechał
pozostał mi już tylko
opóźniony pociąg
zwany pożądaniem
na stacyjnej ławce
rozłożona siwowłosa gazeta
przewrócone szkło
resztki czegoś mocnego
krople czegoś słonego
pod nogami ptaki
cierpliwie dziobiące
okruchy tego
co jeszcze pozostało
na korze drzewa
zasklepienie ran
które tak naprawdę
bolą dopiero teraz
nad głową
to co zawsze
nic nowego
zniebieszczenie
które w chwilach głodu
podkradam aniołom
w głowie bzdury
nie warto o nich pisać
odwracam się
plecami do lustra
lustro plecami do mnie
uciekam
przed dokuczliwym spojrzeniem
i wyczuwalnym drżeniem
szklanych rąk
podążające za mną
wahadło zegara
odmierza czas
wymierza wieczność
zachłanne lustro
jest stare i stylowe
ścienny zegar mocno wiekowy
ja czuję się jeszcze starszy
zmęczony
ciągłymi ucieczkami
ale wracam
zawsze wracam
gdy przewraca się
trącany nadzieją
kieliszek
gdy rozlewają się wiersze

Chodź chłopaku, tak mówiłam, chodź chłopaku,
podaj rękę, rozwiń skrzydła, wzleć wraz ze mną,
połączymy się ze stadem pięknych ptaków,
zawiśniemy razem z nimi ponad ziemią.
Chodź dziewczyno, wykrzyknąłeś, chodź dziewczyno,
zawładniemy ziemią niebem i szaleństwem,
to dla ciebie moje skrzydła się rozwiną,
to przy tobie pragnę przeżyć loty pierwsze.
Fruń chłopaku, powtarzałam, fruń mój miły,
a ty śmiałeś się wołając, fruń dziewczyno,
starczy skrzydeł, starczy nieba, starczy siły,
żeby wzlecieć, żeby kochać, żeby płynąć.
A gdy już się, mój chłopaku, poderwiemy
w lot podniebny, w podróż piękną choć zawiłą,
z wyżyn świata pomachamy Matce Ziemi
za te skrzydła,
za te wzloty,
za tę miłość.
na szarej ścianie
bezsenność śnieżnobiała
ze smugą cienia
kur pieje po raz trzeci
zapomnij o światłach nocy
już ich nie dogonisz
poświata
rodząca się właśnie
pod kopułą nieba
dogoni ciebie
biegnij
biegnij po schodach
z pogranicza jawy i snu
tylko ostrożnie
jeśli tak bardzo
będziesz usiłowała
zgubić pantofelek
możesz się przewrócić
a zresztą
niech ci będzie
może warto
poczekać na tego
który go przyniesie
w łóżku
z zabandażowaną nogą