piątek, 28 września 2018

PRZEŚWIT



zapach kawy
smak kobiety
czy aby na pewno

smak kawy
zapach kobiety
być może

papieros
znający swoje miejsce w szeregu
czeka

smak i zapach
miejsce i i czas
cisza i szepty
kropla i wszechświat

ja
którym jestem już znudzony
i ja

który wciąż zadziwia


poniedziałek, 24 września 2018

BALLADA O JUTRZE BEZ JUTRA



W światła nocy na szybach wpatrzona,
pogodzona, że świt nie nadchodzi,
wolno schodzisz do piekła po schodach,
ułożonych z miesięcy i godzin.

Wciąż zachłannie przyglądasz się kwiatom,
szukasz cienia w gościnie jabłoni,
a twarz w lustrze dziękuje ci za to,
że spojrzeniem nie pytasz już o nic.

Tylko w snach wciąż powraca od nowa
wszystko to, co wyparła już pamięć.
Półspojrzenia, półgesty, półsłowa,

tamta dłoń zawieszona na klamce.


piątek, 14 września 2018

1 sierpnia



każdego
kalendarzowego dnia roku
ktoś się rodzi
ktoś umiera

w pierwszym dniu sierpnia
rodzili się nieliczni
umarło wielu
nazbyt wielu



ARCHIPELAGI




myślę o bezludnej wyspie
za oknem ciche skargi psów
wygaszam matrycę smartphona

podświetlam wzrokiem kurz
bibliotecznych półek
myślę o książce
którą mógłbym ze sobą tam zabrać
a to myślenie też jakby bezludne

ta wyspa to wymyślony azyl
od świata takiego jak mój
i czym częściej wydaje się realna
tym bardziej niedostępna

książki wybrane na taką podróż
nie są wymyślone
każdy pustelnik ma w sercu menu
którym karmi samotność
i oszukuje tęsknoty

ja nie mam takiej
sam ją dopiero napiszę
będzie się zaczynała od słów:

są wyspy zapisanych skarbów
są poszukiwacze słów pięknych i prostych
i wciąż ta sama samotność w tłumie
w archipelagu przeludnionych miast

*

myślę o bezludnej wyspie
za oknem ciche skargi psów
milczenie twoich kroków




środa, 12 września 2018

(NIE)JASNOŚĆ



jasne włosy
i oczy miał jasne
wzrok gorący
czasami aż płonął
a w tych oczach głębiny przepastne
dno schowane za głębią
zmąconą

jasne oczy
i spokój pozorny
nikt nie wiedział
co krył linią powiek
on sam tego nie wiedział
nie odkrył
był jak inni
jak każdy


jak człowiek


środa, 5 września 2018

***

w dzikie wino
poszedłem
z dziewczyną
bardziej dziką
niż pnące się wino

gdy przygarniał nas fiolet
dojrzały
ziemia drżała
i dłonie
też drżały

czerwień liści spłynęła
muzyką
wolno brnąłem
w dojrzałość

i w dzikość

poniedziałek, 3 września 2018

NA GRANICY ŚWIATÓW


jeśli jesteś tą właśnie górą
której własne zmęczenie w hołdzie składam
poddaję się twojej opiece
twojej ciszy

*
wszystko co milczy
przechowuje ludzkie tajemnice
zapewniał kapłan od góralskiej gwary
który nie wszystek umarł

na grani gdzie kończy się mój świat
a nie zaczyna żaden inny
z plecakiem pełnym tajemnic
przystaję bez chęci spoglądania za siebie
przysłuchuję się szczytom
spoglądam w ich surowe i mądre oczy
milczą

zdejmuję maskę

góry stworzone z okruchów gwiazd
nie muszą nic zdejmować
człowiek musi
korzysta z okazji
by przypomnieć własną twarz

zjawiam się tu po walkę
po radość życia
i sens istnienia

opuszczam własną skorupę
bo dopiero tu
w dzikiej i groźnej przestrzeni
gdzie noga sprawdza przyczepność kamieni
odnajduję szczerość
nagość
azyl









Emma




Umierała we śnie, bez bólu. Być może we śnie. Być może
bez bólu. A może to tylko poprawność walczyła do końca
o pozostawiony wizerunek? Rano przyjdzie Kate, spojrzy
w tężejącą twarz, i taką już zapamięta na zawsze. No tak,
być może poprawność. Być może dbałość. Czy mogłaby sobie
coś zarzucić? No, już dobrze, To wszystko tak mało istotne.

Emma umierała pięknie. Cóż to znaczy umierać pięknie?
Dożywotnim wyrokiem skazana na skrupulatność, bez prawa
odwołania, przyswajała piękno na miarę własnych pojęć.
Zawieszona na granicy światów, patrzyła z góry na starannie
wygładzoną pościeli, regularnie myte okna, śnieżną biel
koronkowej serwety, stojący na niej kryształ, figurki ustawione
pod świętym obrazem. Może to życie nie do końca było piękne.
Śmierć tak.

Tylko czy sama poprawność wystarczy, by umierać pięknie?
Czy wystarcza, by pięknie żyć? Z młodością bez szaleństw,
z dojrzałością w sukniach zapiętych pod szyję, ze starością
nie radzącą sobie ze schodami. Z poczuciem czegoś własnego.
Tak bardzo własnego, jak codziennie podlewane kwiaty i poranny
różaniec. Z uczuciem niedosytu i głodu, maleńkiego takiego,
z którym da się jakoś żyć. Czegoś, kogoś, z twarzą, bez twarzy?
Nieważne. Darujmy to teraz sobie.


Emma umierała pięknie


Wyspa Świętej Heleny


jutro znów spotkam go przed sklepem
poprosi o drobny datek
powie że nie ma już nic
a kiedyś miał wszystko


postaram się uwierzyć
sądzę że nie miał wiele
ale nie mnie to oceniać


w wyciągniętą dłoń wsunę monetę
zamieni ją na butelkę piwa
jest mi to naprawdę obojętne
ona też z czasem zobojętniała
powiedziała dość zabrała dzieci
spaliła za sobą mosty
wtedy jeszcze nie rozumiał
co się kryje w pojęciu wszystko
nie czuł
nie trzeźwiał


gruzy po których stąpa kaleczą stopy
osiadają solą na powiekach
podrywają się białym pyłem
to wyboiste szlaki
po których ja też się jeszcze wciąż poruszam


nie zapytam go jaką miarą
mierzy się słowo wszystko
czy mieści się tam słowo przyjaźń
i dlaczego ja również odnajduję na butach
ślady popiołu


to także moje Waterloo


NIŻEJ NIŻ POŁONINY



chłonę szczerość przestrzeni
gdy przysiadam na wetlińskim progu
w chwilach zwątpienia okrywam się niebem
a ta przestrzeń wiarygodna taka

nie potrafię żyć
nie potrafię umierać
nie potrafię dokonywać wyboru
nie rozróżniam dróg dobrych od złych

na granicy światów
między wzlotem świetlistym a bolesnym upadkiem
gdzie spadają niedociosane anioły
na drewnianej przysiadam skrzyni
w jakiej ludzie przywykli przechowywać swoje życie

swoje dziś
swoje wczoraj
swoje własne prawdy

przechwycone z opróżnionych musztardówek