poniedziałek, 31 maja 2021

WSPÓLNOTA SZCZĘŚCIA I BÓLU

 

Muzyka to wolność, wolność to muzyka. Lewitujące nuty,

to ulotność chwili. Westchnienie zegara. Nurt wczorajszej

rzeki. Dziwię się, ile prawd może przekazać zasłuchana

wierzba. Mogłaby się wyprostować, ale nie chce. Ile treści

kryje w sobie mgła, której dajemy się otulać. Nawet jeśli

słowo mgła wydaje się tu zbytnim uproszczeniem.


Żeby słuchać, potrzebna jest wspólnota bólu.


Cóżeś nam potomnym uczynił, Cyprianie, że tak często

wracają do nas te słowa? Nie muzykę miałeś na myśli,

nie tylko, bo tyle tego zasłuchania wokół... Tyle śmiechu

i płaczu, szeptu i krzyków, nut i wystrzałów. I tylko

niewzruszona wieczność sprawia, że roztrzaskana klawiatura

zastyga kamieniem, że przy pomniku Fryderyka,

pochylona wierzba wciąż łzawi przeczuciem deszczu.

Bo muzyka, to lewitowanie wśród jesiennych liści.


A jeśli nawet nie deszcz, to chociażby Preludium Deszczowe,

ono także nawilża powieki.


A to kolorowe, na poduszce pod głową, to sny. Odpryski

nieograniczonego kosmosu. Pocztówki z deszczowych

mgławic i minionych światów, przechowywane w pudełku

po czekoladkach.





PRZEMAKALNI

 

Ty nawet nie wiesz, mój drogi poeto,

że też na piersiach rozrywam koszulę,

twoja bezsilność moją dziś, niestety.

Uczę się bólu, co był twoim bólem.

I wciąż powtarzam: jeszcze nie tym razem.

Mam tę chorobę, co i ty, Norwidzie.

Chcę być kamieniem. Twardym, ślepym głazem.

Pośród bezwstydnych nie myśleć o wstydzie.

A jeśli umrzeć, to za coś, nie za nic,

bo czarne dziury i czerwone karły

to tylko kosmos pozbawiony granic,

obcy nam wszystkim, za życia już martwym.


Po twoich śladach, za twoim podszeptem,

kroczę bezwolnie jak ślepiec za ślepcem.



PATRIARSZE PRUDY

 

Niezapisana kartka na stole i mucha w szklance piwa

nie poprowadzą na bal u Wolanda. Obcym wstęp

wzbroniony. Obcym twórcom. Umysłom obcym.

 

To tylko nienasycone bruliony skazane na niebyt

sprawczą mocą piekieł. To zaledwie odbite światło.

Wieloramienne życie i jednookie przeznaczenie.

Błahość spraw wielkich i majestat rzeczy małych.

Świt różowy i zmierzch czerwono złoty.

To bal, na który mogę jedynie zazdrośnie spoglądać

przez rozświetlone świecami okno, świadom

zasklepiającej się niemocy.

 

(…Kiedy zachodziło właśnie gorące wiosenne słońce,

na Patriarszych Prudach zjawiło się dwu obywateli...)

 

Pierwsze słowa, wiosenne krople, życiodajny krzyk zieleni,

po zasycenie. Paniczny odruch twórczego sumienia, które

w ślepej wędrówce trafia akurat tam. Pokarm czy narkotyk?

 

Nie tak, nie tak... Patriarsze Prudy natrętnie pchają się

we wszystkie wyjałowione ugory, w krajobrazy umysłów

pozornie niczyich. Bo nawet jeśli o wiosennym słońcu,

to bardziej o przymkniętych oczach w obliczu majestatu.

 

Cofam słowo po słowie, po początek zaczepiony o krawędź,

po zaiskrzenie naelektryzowanej duszy.



sobota, 22 maja 2021

* * *

 

w chwilach skostnienia betonem

pod drzewem znajdujesz przystań

bo liście jego zielone

a trawa pod nim soczysta


szukając prawdy dojrzewasz

do własnej kory i pęknięć

spoglądasz w szczeliny drzewa

w oczy zmęczone i piękne



Adagio

 

przestań być tylko duchem

chcę byś przystawił ucho

do piersi co czeka wciąż

aż się przydarzy to coś

posłuchaj jak w duszy gra

melodia ta

a d a g i o.


wypełnia mnie tęsknota

za szeptem i pieszczotą

bo jeśli spotykam cię

to tylko w gorącym śnie

w muzyki gęstej mgle

co otula mnie

a d a g i o


przecież wiesz gdzie mnie znaleźć

spróbuj poruszyć skałę

przesunąć góry

podnieść przytulić

głębiej wniknąć w tę ciszę

I pozwolić mi słyszeć

czarno białe klawisze


domyślasz się na pewno

jak trudno być królewna

ukrytą w najwyższej z wież

w niewoli smutku i łez

właśnie po to takie sny

żebyś wszedł w któryś z nich

choćby nawet dziś

i pozostał


pójdziemy bez pośpiechu

po uwolnienie grzechu

sama już nie wiem czy

potrafię ożywić sny

a ciągle chcę

spełnić ten sen

tak bardzo chcę


t a k b a r d z o




poniedziałek, 17 maja 2021

Ballada o czerni i bieli

 Zawsze byłam czarnym kwiatem,

pogodzona z życiem w cieniu,

płatki moje karłowate,

moje liście w wybarwieniu.

A on? Także nie zachwycał,

otulony szarym płaszczem.

Miał we włosach blask księżyca

i te oczy takie jasne.


Ref. Tak jak wszystkie czarne kwiaty

        spoglądałam w stronę raju

        przez żywopłot rosochaty.

        Czarne kwiaty już tak mają.


Gdy wyciągnął po mnie rękę,

szepnął tylko jedno słowo,

tak namiętne i tak piękne,

że zrodziłam się na nowo.

Nawet jeśli kłamstwem było

tamto słowo darowane,

tak cudownie zakwieciło,

że zostałam z nim do rana.


Ref. Tak jak wszystkie czarne kwiaty

       chciałam poznać przedsmak raju

       czułe słowo, czuły dotyk, 

       Czarne kwiaty już tak mają.


Rozświetliłam czerń zielenią

odmieniona nie do wiary,

jednym kłamstwem wszystko zmienił

ten włóczykij w płaszczu szarym.

Teraz już motyle młode,

niczym białe płaty śniegu,

lgną do moich pełnych bioder.

Innym kwiatom nic do tego.




niedziela, 16 maja 2021

Nasze wczoraj

 

uczepiło się wieczoru

otuliło mgłą jak płaszczem

nasze dopełnione wczoraj

na parkowej chłodnej ławce

wysrebrzyło się od rosy

nieświadome że czas znikać

postrącało krople nocy

z pięciolinii

jak muzykę


ref. na granicy nocy młodej

       zaczepione kolcem róży

       nasze wczoraj nie chce odejść

       pragnie przetrwać jak najdłużej

       pragnie kołem się przetoczyć

       przebić się przez świt kolejny

       srebrną spinką spiąć go z nocą

       sierpem srebrnym


zabujało snem motylim

zaznaczyło sercem w korze

by ślad został po tej chwili

na wiekowej siwej brzozie

dobrotliwa stara kora

nadstawiła skórę białą

by ocalić nasze wczoraj

by przeżyło

by przetrwało


ref. na granicy nocy młodej

       zaczepione kolcem róży

       nasze wczoraj nie chce odejść

       pragnie przetrwać jak najdłużej

       osadzone w tu i teraz

       przekonane że jest świętem

       nazbyt żywe by umierać

       nazbyt piękne


poniedziałek, 10 maja 2021

Piękni i szpetni

 nie wiem co wypiłem i ile

drzwi przekoziołkowały przez okno

podłoga stała się sufitem krzesła wysokimi stołkami


zostań ze mną

zaraz przyjdzie Salvador Dali

wbije ostre spojrzenie aż po inkrustowaną rękojeść

dopełni lodowatym no me toques los cojones

nie uciekaj na jego widok


tuż po nim Charles Bukowski

ćma barowa o szklanej duszy wypełnionej mętnym piwem

południe powitało go w zanieczyszczonej pościeli

obok nagiej kobiety bez imienia i przyszłości

nie zdziw się gdy zamiast cześć

powie ci wyjerdalaj


Henry Miller do rzeźbionej szklanki

z wysokoprocentowym życiem dorzuca kilka kostek lodu

będzie dla ciebie  zapowiedzią że każdy kolejny transport

przywiezie ładunek twarzy bardziej okrutnych niż poprzedni

zakłóci podstawy wiary


ale stój

zaczekaj jeszcze


Allen Ginsberg to skowyt

przenoszony echem w kolejne pokolenia niepokornych

a poddany aborcji list Mrożka do Tyrmanda

miałby szanse zasiąść w panteonie pięknych i szpetnych

gdyby dane mu było ujrzeć światło dzienne



jeszcze Hłasko Wojaczek Himilsbach

a z nimi szpetni czterdziestoletni

strażnicy ogrodu w którym wydziczałe piękno

rozkwita samosiejką


*


Orfeuszu

to nie ogród to Hades

ty też już przerwij poszukiwania

jej twarz zapleciona smużkami nikotyny

to taka sama złuda jak inne twarze

które wyczarowujemy zapalając papierosa

o piątej nad ranem


niedziela, 9 maja 2021

* * *

 to piękne dziś

to wyidealizowane jutro

to niepiękne wczoraj


a przecież

jeśli byłbyś zmuszony

do wyboru

wybrałbyś to trzecie


nielogiczne

niewytłumaczalne

absurdalne


nie wiem dlaczego

się uśmiechasz


piątek, 7 maja 2021

* * *

 niebo strąciło

ptasie klucze

rdzą wybarwiły się balkony


słońce zsunęło się po zboczu

kąpie się w morzu

podpalonym


gaśnie horyzont

jak na scenie

czas na wieczorne zadumanie


w majowych trawach

roztańczenie


słowiczy śpiew

makowy taniec