niedziela, 25 marca 2018

PRZEDWIOŚNIE




połączyło nas przymierze
marcowych zatęsknień
twój lęk śnieżystopióry
moje wyciszenie

mieścisz się w dłoniach
zaplecionych tak prędko
jak gwałtowne było trzepotanie
ptasiego serca

podziel się ze mną wiosną
odstąpię ci część swojej
ciągle jeszcze białej

odstąpię marzec
dorzucę okruch chleba
ty obiecaj że wrócisz
gdy to ja zatrzepoczę
głodna skrzydeł
i dotyku





RANKIEM DNIA SIÓDMEGO




Spojrzał Pan na swe dzieło rankiem dnia siódmego,
brwi przymarszczył zmartwiony, brakowało czegoś...
Wzmocnił światłem księżyca wysrebrzone noce,
rozwiesił winne krzewy z ich słodkim owocem,
wypiętrzył słoneczniki i jabłonkę dziką,
dorzucił ptasie wyspy z ich dźwięczną muzyką,
stworzył kielich, by życie barw w nim nabierało,
na głowę świata włożył gór koronę białą,
lecz pragnął jeszcze bardziej ożywić planetę.
Wymyślił wtedy kwiaty.

Stworzył też kobietę.

Zachwycony był Stwórca tym cudem natury,
Nie mógł oczu oderwać, gdy tak patrzył z góry.
Myślał, co by tu jeszcze... Ona taka sama.
Wyjął żebro z jej boku i stworzył... Adama.
I niech myślą ludziska, co im się podoba,
bo inną znają wersję o tym dziele Boga.
Jakie to ma znaczenie, że myślą inaczej?

To Absolut jest źródłem
i wykładnią znaczeń.


***




A potem...

Potem byłam już kobietą
Patrzyłam na świat z wysoka
Na prawdy życiowe z daleka
Na ciebie przez bliskość oddechu

Za szczyty
Po których prowadziłeś
Za czerwień wysrebrzoną księżycem
Za soczystość zieleni

Dziękuję




***


 
zapragnęłaś 
sprzedać dokuczliwą niewinność 
za jeden symboliczny grosz 
  
ten 
który się pojawił 
wyjął kartę kredytową 
odmówiłaś 
  
to miał być 
naprawdę 
tylko grosz 



Tobie /08.02.2018/



kochałaś moje listy
składałaś kartki na pół
chowałaś do pudełka
po Lindt Creation Dessert

to pióro nazwał wiecznym wizjoner albo kłamca
ktoś wiedziony naiwną i niedoskonałą
podobną do mojej wizją nieśmiertelności

z resztek papeterii rozprostowuję
zasuszone skrzydła pożółkłej koperty
ogrzewam je dotykiem
wkładam do środka wiersz
właśnie ten

czekam aż pojawi się puls
pierwsze oznaki zmartwychwstania
aż obudzi cię szelestem
nadlatując w poszukiwaniu straconego czasu

ten wiersz przeżyje nas
to pewne
choć też będzie się musiał zmierzyć
ze kruchością własnej skóry

może ktoś kiedyś
kiedy nas już nie będzie
oderwie się od klawiatury i ekranu
odkryje wyblakłą datę
ósmego lutego roku nieczytelnego
zachłyśnie się zadziwieniem

no bo skąd niby miałby znać zapach atramentu
w świecie innych już zapachów
i odmiennych smaków pamięci



***

  
gonię kosmos 
czas i przestrzeń zakrzywiam tęczą 
uzupełniam pięciolinią 
podpieram obietnicą wieczności 
  
gonię światła miasta 
mleczną drogę aut i latarni 
zastanawiam się 
czy wielki wybuch już był 
czy dopiero nastąpi 
  
gonię krople fado 
uwięzione w deszczu 
bo włosom obiecałem wiatr 
twarzy chłodny dotyk 
nostalgii rzewne nuty 
  
gonię słowo saudade 
wciąż odgradza się mgłą 
zagęszczoną tym 
co pozostaje z łatwopalnych 
przeczuć 
  
  
gonię 
a jednocześnie 
uciekam 



NAUKA CZYTANIA


czytam usta 
wytłumione gęsim puchem 
otulam milczenie 
nie zamierzające opuszczać pościeli 
  
czytam oczy 
w których czarna jagoda 
nie oznacza końca lata 
a poderwane do lotu powieki 
cieszą się wolnością 
tylko przez chwilę 
  
czytam wnętrze 
szukające ujścia dla rozgrzanej lawy 
której erupcja nie zwiastuje śmierci 
ani zagłady 
  
czytam palce spokojne i piękne 
spokojne i pewne 
spokojne i chciwe 
  
uczę się znaków 
pokrewnych literom 
od których nie wymagam 
posłuchu i subordynacji 
  
uczę się ciebie 
wciąż 
niepiśmienny 



SŁOWO NA DROGĘ - (Janowi)



Gdy się jeszcze gdzieś kiedyś spotkamy, 
tak jak tu, tak jak dotąd, 
przy wierszu, 
może zdradzisz, co jest tam za drzwiami, 
bo ja nie wiem 
a ty już mądrzejszy. 

Przecież nikt nas nie uczył umierać, 
każdy z nas radzi sobie jak może. 
Jeśli więcej w tej sprawie wiesz teraz, 
W sen zapukaj nad ranem. 
Otworzę. 


rozstępują się fale



z obrazów nierzeczywistych
przenikam zmarszczki firanek
trącam cekiny zawieszane przez księżyc
przymkniętymi powiekami wyczesuję dźwięki
robię im miejsce obok siebie
na poduszce
tylko tu je naprawdę słyszę

to nie ja wchodzę w ten sen
to on wyciąga po mnie rękę
i prowadzi bezwolnego
szlakiem sobie tylko znanych kamieni

rozstępują się fale
przechodzę bosą stopą przez biblijne morze
nie oglądam się za odciśniętymi w piasku śladami
złożonymi żywiołom w ofierze

preludium deszczowe stuka kroplami w okna
spływa po przymkniętych powiekach
spłukuje z oczu nadmiar soli
oczyszcza duszę
oczyszcza mnie

sięgam po filiżankę
czaruję Chopina blaskiem starej porcelany
on czaruje mnie perłową bielą dociskanych nut
blaskiem ponadczasowej zadumy

przenika ściany
przenika sufit
wzlatuje w niebo

podążam za nim



*** (do obrazu Ewy Blusiewicz)




   
na tę chwilę 
przywdziałam ciemność 
wygasiłam wszystkie 
księżyce 
  
gdy dotykasz 
staję się światłem 
gdy odchodzisz 
wciąż jeszcze świecę 




HAIKU c.d.


  

sięgam po różę 
chowa kolce w pośpiechu 
głodna dotyku 


dotykam skały 
wie że jestem człowiekiem 
drży na mój widok 


pod ciężkim niebem 
smutne drzewa przy drodze 
depczą po złocie 

nie jestem deszczem 
kilka kropel zaledwie 
kryję przed światem 


ptak zgubił pióro 
bez niego też doleciał 
ja wciąż w podróży 



ZIARNO



uśmiechasz się do liter
co jak dzikie ptaki
w skrzydlate czarne klucze
szeregi formują

odlatując
unoszą niestrawiony zapis
rozpływają się w bieli
gubiąc srebrne pióro

siadają głodnym stadem
na obrzeżach wierszy
prowadzone instynktem
napływają chmurą

słowa dzikie
krzykliwe
opadają pierwsze
te płochliwe i czułe
wciąż jeszcze kołują

sypiesz myśli
chleb kruszysz
kusisz garścią pestek
na martwych parapetach
pojawia się życie

tak się karmi tęsknotę
tak oswaja wiersze
ziarnem pasji
i uczuć
w okiennym prześwicie


TAK BLISKO TAK DALEKO



u niej twarz tak spokojna 
i święta 
serce w miejscu 
cudownie dobranym 
jego głód ma oczy przymknięte 
jego słabość 
pod czernią schowana 

ona kwiaty włożyła 
na siebie 
jego myśli w przestworza się wzbiły 
w erogennym unoszą się niebie 
osiadają 
szelestem 
motylim 



W PIELGRZYMCE DONIKĄD


 
W tamtych listach 
jest wszystko i nic, 
uwięzione miesiące, godziny. 
W głębi kopert, pojemnych jak sny, 
jakiś kwiat, 
jakiś liść złotosiny. 
  
W lustrze liter 
znajoma twarz, 
Wciąż ta sama, patyną pokryta. 
W ciemnych oczach 
okruchy gwiazd, 
w srebrnych włosach wspomnienie 
księżyca. 
  
Szelest kartek 
prowadzi do dat, 
które wciąż jeszcze można odczytać, 
pod ostatnią rozmyty znak 
- ślad po soli 
w pielgrzymce 
donikąd. 



PIELGRZYM

 
nie jesteś sam
nie jesteś
starość idzie z tobą
podpierasz ją gdy słabnie
i podnosisz z ziemi
przytulasz
gdy jest smutna
potem znów odpychasz
nie pisana wam przyjaźń
tylko przeznaczenie
 
nie zbawiłeś nikogo
nikt ciebie nie zbawił
nie zbudowałeś domu
nie spłodziłeś syna
na linii horyzontu
rozpiętej jak żagiel
zarys dłoni zamglonej
 
ponagla
przyzywa
 
 ___
ekfraza do rysunku M.M.Jedlińskiego




RYKOWISKO




uciekłem spod Tarnicy
przed rykiem niedźwiedzia

w wiadomościach podali
że to okres godowy jeleni
a przecież ryk ten sam

jeśli usłyszę jeszcze kiedyś
ogłupiałego z pożądania samca
ucieknę znowu

dzikość
głód
czy miłość
jaka to właściwie różnica




niedziela, 11 marca 2018

Od 10 lat archiwizowałem wiersze na blogu Jasne Wrzosy ( coby99.bloog.pl ). Ten blog wkrótce zniknie. Dlatego pragnę wykorzystać drugie moje Jasne Wrzosy do dalszego archiwizowania twórczości. Nie mam innych pomysłów. Po długiej przerwie wracam na ten blog, nieco skostniały i martwy. Dotychczas przygarniała prozę. Teraz dostaje bardziej uniwersalną misję do pełnienia. Dostaje moje wiersze.