wtorek, 26 czerwca 2018

niezłomna




kto ty jesteś
błyskawica
jaki wróg twój
znieczulica
a znak jaki
godne życie
to o które
dziś walczycie

* * *



twoje ciało niemłode
moje ciało niepiękne
życie nasze bez luster
nasze noce bez westchnień


twoja miłość niemądra
moja niemal aż durna
ciągle z czegoś chichoczą
w świecie uczuć rozumnych


twój sufit wygaszony
moje ściany spękane
bezdźwięczne parapety
skrzypiące drzwi bez klamek


twoje wczoraj kalekie
w moim brak szyby w oknie
a przecież tak nam dobrze
tak dobrze nam
tak dobrze



czwartek, 21 czerwca 2018

* * * (protestującym w sejmie)




Pragniesz wzrokiem się przebić przez ścianę,
Za tą ścianą jest świat obiecany,
przeprowadzę cię przez nią bezpiecznie,

bo ja matką,
a ty moim dzieckiem.


Będę obok, byś trzymał się dłoni,
dam odwagę, byś lęki rozgonił,
oddam wszystko po po chwilę ostatnią,

bo ty dzieckiem,
a ja twoją matką.




JAKBY



ten spektakl sam się zrodził
noc dała nam salę
gdzie światło po to gasło
by znów się zapalić
twarze były maskami
oddechy zegarem
ciemność bluszczem zaborczym
wrastającym w ściany


gdzie czekała muzyka
pozaziemskich batut
dla nas grana
bo wokół nie było nikogo
tylko szepty czasami
zdradzały nas światu
czasem nuta westchnienia
czasem jakieś słowo


zegar stąpał po strunach
w wędrówce donikąd
sonata księżycowa
zaległa w pościeli
melodia wyciszenia
wciąż była muzyką
w przebłysku klawiatury
którą świt już bielił

to coś w nas jakby było
zaraz potem obok
w muzyce letniej nocy
zza grubej kurtyny

rano znów byłaś sobą
i nie byłaś sobą
a ja wciąż ten sam niby
lecz już całkiem inny



Noc (nazbyt) Świętego Jana


Powiedz, Janie, co się stanie,
gdy zdejmiemy ci ubranie
i dodamy goła Hanię?
Stanie się coś,
czy...

nie stanie.


TA, CO MILCZENIEM I KRZYKIEM


Podomykajmy słowa, które nas przerastają,
pozostawmy wszystko wykluwającej się pamięci.
Jest wierna i cierpliwa. Odezwie się kiedyś dopisanym
posłowiem, przed którym dziś się tak bronimy.

Podomykajmy słowa. Nie są czymś trudnym, ale nie potrafimy,
nie umiemy, nie dorośliśmy. Popiołom pozostawmy pamięć,
będącą wszystkim i niczym, milczeniem i krzykiem,
pyłem na resztkach zieleni, dopisaną stronicą po słowie
koniec. Koślawą literą na marginesie pożółkłej kartki.

Podomykajmy słowa. Odejdźmy tak, jak się niedawno
pojawiliśmy, nieświadomi skutków siły przyciągania.
Pamięć ma eteryczny i czuły dotyk. To z nią zostaniesz,
skoro nie możesz ze mną, To ona z czasem stanie się ścianą
i sufitem skurczonego świata. To w jej oczy będziesz
zaglądał, skoro nie decydujesz się zamieszkać w moich.

W jej głosie echo mojego głosu, jej szept moim szeptem,
wilgotny oddech na szyi moim oddechem. Sprawia,
że znów się pojawiam. Wtapiam się w poręcz łóżka, chowam się
za firanką, siną smugą zawisnę nad świecznikem. A ty będziesz
mnie odwiedzał w lędźwiach kolejnych moich mężczyzn,
w ich twardości, przekleństwach i nawykach. Odległy i nieralny,
ale wciąż ty.
Wciąż ty.


JEŚLI JUŻ PYTASZ


jeśli już pytasz o nieśmiertelność

być może smoke over the water
Mistrz i Małgorzata
Casablanca (zagraj to jeszcze raz Sam)
lub też poeta w zachwycie nad tym
jak tańczą liściaste suknie panien
na moście w Awignon
(odetchnij drzewem to usłyszysz)

każdy ma własną nieśmiertelność
i własną śmierć
a po drodze doczepione
życie

swojej śmierci
nie chcę przywłaszczać tylko dla siebie
chcę ją dzielić z tymi
co zostaną

oni będą mogli dzielić ze mną
moją nieśmiertelność







Ta noc



Ta noc ma serce i ciało kobiety,
tańczy na dachach wypiętrzonych szczytów,
podążam za nią, by dotknąć tajemnic
płynnej granicy bytu i niebytu.

Pęknięte niebo częstuje mnie mlekiem,
w którym się kąpie stado białych słoni.
Po twoich udach spaceruje księżyc.
Zbieram językiem pył, co został po nim.

Tę śmierć przetrzymasz, już nie jest ci obca,
będę przy tobie w minutach powrotu.
Z falującego wypiętrzenia bioder
pozbieram perły stygnącego potu.



białe zamyślenie



niewiele jakby
ledwie coś
i  może tak
a może nie
bodajby przed
chociażby po
jakże tak
czemuż
kto to wie

a gdyby nawet
jakby co
a jeśli wszystko
jeśli nic
to niby kiedy
niby kto
skoro nie ty

skoro nie dziś


ZIARNO



dom który zbudowałem
wzmocnił nas o dach i ściany
ale i tak mieszkasz we mnie
a ja w tobie
 
mała istota
która mówi do mnie tato
jeszcze nie wie
że weźmie mnie kiedyś na ręce
zaniesie do łóżka
nakryje kołdrą
poda kubek z lipowym naparem
 
z ziarna
które rzuciłem
zrodzi się chleb
ale również drzewo

to nic
że będzie wzrastało długo
nigdzie się nam nie spieszy
ani mnie

ani jemu


przebiśniegi


ona ma już prawie siedem lat
czuje się dorosła i potrzebna
potrafi zrobić zupę mleczną nie boi się ciemności
zakrada się po jabłka do sąsiada
którego oczy przyklejone w takich chwilach do szyby
są dobre i zawsze takie smutne
chciałaby dużo jeść i szybciej urosnąć
wykradzione owoce muszą na razie wystarczyć
potrzebuje więcej sił by zaopiekować się braciszkiem
w czasie gdy ciało matki
przechodzi codzienny cykl umierania
podparty bolesną rutyną
            nie umieraj tak często mamo

           
ona boi się przekrwionych oczu wujka
jego złego dotyku i kwaśnego oddechu
pięści która ucisza płacz Karolka
a te sińce na jej plecach o które pytają w szkole
nie powie prawdy bo i mamę zabolą a tego by nie chciała
wujek też umiera co dzień ale nie w ciszy tylko z krzykiem
moczy pościel budzi się z przekleństwem
modlitwa o jego prawdziwą śmierć nie zostaje wysłuchana
podobnie jak wszystkie inne modlitwy
            nie pij więcej mamo


ona czyta płacz Karolka jak lekcje z elementarza
jest zdolnym samoukiem
samodzielnie przyswaja pojedyncze litery życiowego alfabetu
przynosi dla matki piwo ukradzione w sklepie
za grymas uśmiechu przetrawionego z alkoholem
za tak rzadką czułość dorosłej ręki na swojej głowie
za nieokreśloną wizję rozsłonecznionego jutra
gdy razem z bratem przebiją się kiedyś
przez skorupę lodu
            kocham cię mamo


Wszystko na sprzedaż


Jestem dziś wielki, z pełnym portfelem, stać mnie na wszystko,nie ma zachcianek, co by nie mogły być do spełnienia.Wszystko na sprzedaż, bo świat zamienił się w targowisko,a nowe życie tak łatwo kupić jest z ogłoszenia.


Wszystko na sprzedaż, więc chętnie biorę wszystko co nowe,
biorę jak leci, miedziaki garścią rzucam na ladę,
mam nowe włosy, zęby jak perły, szkła kontaktowe,
mam znów potencję, niebieskich prochów całą szufladę.


Tłuszcz odessany, podbródek gładki, i brwi do góry,ciało kupione prawie że nowe, i sztuczną duszę.Twarz naciągnięta, z liftingowanej gładziutkiej skóry,do tego złoty łańcuch na szyję wyszukać muszę.


I jeszcze tylko fura, komóra, i niczym w raju,
wszystko pachnące, plastikiem, klejem, bo wszystko nowe.
Mam telewizor wielkości szafy, fotel ze skaju.Lubię poczytać w ciszy, w spokoju, konta bankowe.


Mam nową żonę, w różowych ciuchach, w pępku kolczyki.Jak mi się znudzi, to płatną miłość opłacę sobie.Trzecia godzina gratis, więc szybko liczę po cichu:
wezmę sześć godzin i całkiem dobry interes zrobię.


A płatne szczęście... czemu go miałbym sobie żałować.Chętnie poszukam, dam ogłoszenia na całym świecie.Sprzedajcie sekret, mogę spokojnie zainwestować.Czekiem zapłacę, bonus dorzucę. Bo stać mnie przecież.




MATCE



mówisz
a słowa śpiewają ogrodem
ręce krzepną korą drzew
usta zawieszają się księżycem

patrzysz
a oczy płyną obłokiem
zaduma zwisa pajęczyną
głębia ośmiela bliskością brzegu

milkniesz
a cisza już kwiatami po deszczu
już wieczorną modlitwą ptaków
i wciąż matczyną troską







GDZIEŚ PONAD STRATOSFERĄ


nie wierzyłem w istnienie nieba
a ono otworzyło się naprawdę
trzeba było tylko naciągnąć orbitę
przebić stratosferę
ominąć słońce w bezpiecznej odległości

księżyca nie musieliśmy się obawiać
na pewno nie w środku dnia
zamiast płomieni oferował
podświetlony popiół

tak jak umiałem
i nic to że nieudolnie
w świecie tworzonym przez siedem nocy
zastąpiłem ci stwórcę

rozstąpiło się morze
głodne dotyku bosej stopy
pierścienie ognia zamiast nieść pokutę
bratały się z grzechem

dotykiem przebudziłem martwe powieki
i był to chyba jedyny prawdziwy cud
mojego samowładztwa

*
wieczorem
w kafejce na francuskiej
wypiliśmy kawę
ty piłaś z podwójnym cukrem
 ja z wielokrotnym wspomnieniem


kopniak


czemu
bydlaku
kopnąłeś tego psa
skórę miał poranioną przez kolczaste druty
liszaje toczone nieznaną chorobą
spojrzenie obolałe z głodu
i jeszcze ten twój kopniak
by mógł świat zobaczyć
naprawdę z psiej strony

tobie dobrze
przy konfesjonale
za kilka zdrowasiek
obiecają ci furtkę do świata bez bólu
o głodzie czytasz w gazecie
matka taszczy z marketu stutonowe siatki
podstawia popielniczkę
butelki po piwie wynosi cierpliwie do zsypu

dajesz się jej pogłaskać bez obaw i bez lęku
bo niby czemu nie
nie musisz się bać że kopnie
że zaciśnie powróz na szyi
obolałej od ran

czemu
będąc człowiekiem
nie potrafisz dorównać wrażliwością
okaleczonemu psu




ludzka twarz człowieka



przyjdzie człowiek zabije człowieka
odetnie go na zawsze od jutra i od teraz
bo powodów tak wiele
tak wiele

wyłuska mu z kieszeni tani telefon
odbierze portfel z nędznym banknotem
odchodząc kopnie
zasmakuje w kopaniu leżącego
wróci jeszcze raz

przed snem ucałuje śpiące dzieci
umyje zęby spojrzy w lustro
zdejmie maskę która dumnie nosi nazwę
ludzkiej twarzy

w niedzielę przed wizytą w kościele
znowu zajrzy w oczy lustra
nie zapomni o masce
założy tę samą


dobrze się w niej czuje


pokłosie


tej nocy gdy zdecydowałem
nie nakrywać głowy kocem
milczał do mnie Wołyń
wolałem kiedy krzyczał
łuną czerwieniąc światłoczułe ściany
 
tej nocy nie plułem cudzą krwią
nie zbierałem ziemi martwymi oczodołami
wtuliłem twarz w szybę oddychałem powietrzem
wolnym od rozliczeń i spalenizny
w świecie pozornym
przez czas po
przez czas o krzywo zrośniętych piszczelach
 
okopcone młyńskie kamienie
przenoszę ze snu do snu
ale to akurat nie pod ich ciężarem
uginam się i przysiadam
na poboczach wiecznej bezradności
by niespodziewanie zapłakać
 
tej nocy zbierałem kłosy wyrosłe z popiołów
skłonny siać nadzieję i zapomnienie
lecz sięgając po ziarno
nie znajdywałem niczego
 
tej nocy o szybę rozbił się ptak
zabolało jak lalka
poszarpana przez ogień
wyciągnięta spod gruzów



PIERWSZY ŚWIT PRAWDZIWY



ona mi pierwsza pokazała język
pierwszy ruch tektoniczny
w świecie młodych planet
podglądałem ją w szatni
ciągnąłem za warkocz
jak ćma frunąłem za nią
w przestrzenie nieznane

ona mnie pierwsza nauczyła wiosny
popękania kasztanów
soczystości trawy
prowadziła przez linię
która wyznaczała
niewidoczne granice
dziecięcej zabawy

ona mi pierwsza
dała świt prawdziwy
drżący płomyk w tunelu
nocy nieprzespanej
ten świt co przebudzeniem
rozbudzeniem
życiem
sączącym w dachy świata
czerwony atrament

ona mi pierwsza zostawiła blizny
pokończone rozdziały
zamknęła na zawsze
dziś składam ich fragmenty z tego
co zostało
z kilku liter wyrytych
na parkowej ławce